Wczoraj dotarliśmy na miejsce z Lampeduzą. Dzisiejszy poranek łaskawie połaskotał nas nieśmiałym słońca promieniem i ogląd miejsca z jeziorem widzianym z tarasu zamienił się w spacer do wioski. Smutne twarze mieszkańców spotkanych pod jedynym sklepem mówiły jedno - zabawy przy orkiestrze i innych atrakcji związanych z Steklnadą nie będzie. Kilka zdjęć w drodze powrotnej.
Rankiem natknęłam się na wywiad Barbary Pietkiewicz z Olgą Morawską - wdową po Hilmalaiście Piotrze Morawskim, w którym opowiada o nagłej śmierci bliskiej osoby: [...] znam śmierć. Ona człowieka zabiera. Jest się kimś innym. Nie chce się jeść, a nawet się o jedzeniu nie pamięta. Nie można spać. Coś czarnego we mnie wchodziło, jakaś mgła. Miałam poczucie, że mnie dusi, zabija. Przychodziło i odchodziło na zmianę. Nie ma słów. Można powtórzyć jak echo - nie ma słów.
Jest tam też o przywykaniu do samotności: Pracowałam nad nią już wtedy, kiedy Piotrek żył i wyjeżdżał w góry, oswajałam ją. W końcu stała się normalnością. Nawet ją polubiłam. Cieszyłam się na wieczory z książką, kiedy moi synowie już spali, a ja sama decydowałam, co się będzie dziać.
Samotność można oswoić, przyzwyczaić się do niej, tak jak do wielu rzeczy, które ciężko nam sobie wyobrazić. Ja bym jednak nie chciała oswajać samotności. Cieszę się, że Pan Tau jest - codziennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz