poniedziałek, 30 listopada 2015

Donna Tartt i jej 'Szczygieł" siedzący na moim ramieniu

Cóż mogę powiedzieć...wybitne obrazy, ludzie walą drzwiami i oknami, przyciągają tłumy, są bez końca reprodukowane na kubkach, podkładkach do myszy, gdzie tylko się da. I można całe życie, ja się zaliczam do tej grupy, ze szczerą ochotą zwiedzać muzea, obchodzić kolejne sale, napawając się wszystkim, a potem pójść na obiad. Ale [...] jeśli obraz naprawdę przeniknie do twego serca i zmieni to jak patrzysz, jak myślisz, jak czujesz, nie mówisz sobie wtedy : "och jak bardzo podoba mi się ten obraz, jest taki uniwersalny". "Podoba mi się, bo przemawia do całej ludzkości" . Nie z tego powodu ktoś zakochuje się w dziele sztuki. To raczej potajemny szept z korytarza."Pst, hej ty, mały, tak ty. -Czubek palca wędrujący po wyblakłej fotografii, dotyk konserwatora, dotyk bez dotykania, cienka jak hostia przestrzeń między powierzchnią a opuszką palca. -Indywidualny wstrząs w sercu. Ty widzisz jeden obraz, ja widzę inny, album ukazuje go jeszcze inaczej [...] nie wspominając nawet o ludziach oddalonych od nas w czasie, żyjących czterysta lat przed nami, czterysta lat po nas, ten obraz nigdy nie będzie oddziaływał na nich w ten sam sposób, na ogromną większość ludzi w ogóle nie podziała w głębszym sensie, ale naprawdę wybitny obraz jest dostatecznie elastyczny, by przelewać się do umysłu i serca na różne sposoby [...] "Jestem twój, twój, zostałem namalowany dla ciebie. [...] Welty też często mówił o pewnych przedmiotach, które mają szczególne działanie [... ] może dla kogoś innego [...] to nie musi być przedmiot. To może być miasto, kolor, pora dnia.

                                                                                                                     Donna Tartt  "Szczygieł"

Nieco spóźniony post o liściach, które przysiadały na głowie.
To w nich, w żółknących listach drzew mnożą się refleksje zahaczające o czas.
Jesień znalazła mnie pochyloną nad malutką buzią prawie czteromiesięcznego chłopca i zanurzoną w głębinach niebieskich oczu czteroletniej ( od lutego już pięcioletniej) dziewczynki listkowej (jak o sobie mówi).
Napisałam komuś niedawno, że chłopiec to inna bajka... a ja już w niej jestem i nieba dosięgam i więzi nie do rozwiązania utkane, mocne, inne.








Ze Szczygłem spotykaliśmy się letnią, wakacyjną porą. Początkowe szybkie tete-a-tete, bez echa w sercu, nieco rozczarowujące. Gdzie ten zachwyt? Czytadło - myśl ta nie dawała mi spokoju. I nie żałowałam, że książka biblioteczna, bo cytatów w niej ważnych tyle co kot napłakał. Ale dni mijały, strony przesuwały się bliżej ośmiuset i nieco ożywiona mknęłam wraz z Theo przez jego niebanalne życie. No i doczekałam się - ostatnie strony to była uczta, której wyglądałam od początku. Tylko dlaczego tak późno? Pożegnaliśmy się wraz z nastaniem jesieni. Dobra książka, ale ja przecież czekałam na największe wydarzenie literackie ostatniego roku nagrodzone Pulitzerem.







W powieści Theo, a w moim świecie Leo i CasaBlanka - "centrum mojego wszechświata".
Roczny urlop macierzyński pozwala mi być najbardziej, najbliżej, najmocniej - czas, który teraz nam dany - już nigdy więcej w takiej ilości się nie powtórzy. I nie martwią tak bardzo rwane noce, bo malutkie serce przy moim, a czas gdy śpi w dzień - po brzegi wypełniam domowymi sprawami, a i lektura pod ręką kwitnie słowami i ważnościami.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...