czwartek, 22 września 2016

Podkreślam sierpień słowami Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej


Świat jak mydlana bania,
na słomce wisząc Bożej,
drży, chwieje się i kłania,
kręcąc się w barwach zorzy.

Potrącił o mą duszę
za siedmiobarwnym śmiechem,
świat jak mydlana bania
w złociste pióropusze
wydęta Bożym dechem.
                                                                       Maria Pawlikowska - Jasnorzewska *** (Świat jak mydlana bania)

Nagle świat staje.
Powiedzenie strach ma wielkie oczy zupełnie nie odnosiło się do strachu, który mi towarzyszył.
To tak, jak mówił Hrabal:  [...] mieszkać w lęku i poprzez strach słyszeć swoje zęby.
A przecież to tylko wyrostek.
Stojąc pod blokiem operacyjnym czułam się tak, jakbym stała pod drzewem w czasie burzy. Każde pojawienie się kogoś na korytarzu było jak uderzenie pioruna - na szczęście nietrafione.

Przeżywamy dziś burzę, drzewa! ja i wy. 
Lecz ja szepcę słowa najcichsze, 
a wy ryczcie w wichrze 
jak zielone lwy...                                                                                                          
                                                                                                                                      Maria Pawlikowska - Jasnorzewska Burza

Początek sierpnia. Malutki brzuszek CasaBlanki alarmował. Ból w boku nieznośny, towarzyszące mu wymioty, a mimo to wciąż nie padała właściwa diagnoza. Przenoszony wyrostek - jak się okazało - zwieńczony wyciekiem ropnym i nie było już na co czekać. Usg popołudniem, diagnoza i operacja wieczorem.
Później szpital z nocy na noc, z dnia na dzień - podzieliliśmy się czuwaniem, każde z nas co drugą noc - dyżury przy oddechu - i nie raziły nawet dwa krzesła, które zastępowały łóżko. Najważniejsza była Ona.
Dwie cesarki dały mi pełny obraz bólu związanego z przeciętym brzuchem, a mimo tego zaskakiwała mnie dzielność i szybka regeneracja małego ciała.
Powrót do domu na weekend był jak powrót z dalekiej podróży. Jednak w poniedziałek stan podgorączkowy i ból w boku zastanawiały. Wizyta kontrolna w środę dała niejasny obraz jakby tworzącego się ropnia, jednak powiedzieli, by jechać do domu i czekać - na co? Od czwartku gorączka i konsultacje telefoniczne, które nic nie dały. W piątek rano pojechaliśmy i okazało się, że przy szwie zrobił się ropień i wszystko od nowa - szpital, noce, zabieg - nacięcie rany i oczyszczenie. Kolejny tydzień z motylkami-wenflonami ( tak nazywały je pielęgniarki) , małą dłonią w mojej, z dzielnością, podtrzymywaniem pogody ducha - czasami było odwrotnie i to ona podnosiła nas.
Dzień po pierwszej operacji -6 sierpnia - LeoNard miał roczek. Czekał na starszą siostrę, której powrót do domu okazał się najcenniejszy i zastąpił  wszystkie prezenty świata.
                                                                                                                                 

Mężowy transparent - witał od progu obolałe ciałko w radosnej duszy.


Najlepszym lekarstwem okazały się ogródkowe odwiedziny przyjaciółki CasaBlanki i jej siostry. 
Tak wspaniale było wrócić do świata, gdzie śmiech dzieci odbijał się echem od liści morwy, a rozmowy tak jasne jak słońce, z dumnym prezentowaniem blizny, przypominały o tym, co najważniejsze. 












Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...