niedziela, 30 grudnia 2012

"Dobra krew" pretekstem do pytań o siebie.

Żyjąc jesteśmy otoczeni mnóstwem niedostępnych gołym okiem światów, o których istnieniu nawet nie wiemy i do których najprawdopodobniej nigdy nie dotrzemy. Nasza wyobraźnia jest zbyt uboga, nasza intuicja - zbyt zawodna, a wiedza - cząstkowa i ograniczona. Toteż najczęściej nie jesteśmy świadomi, że przynajmniej teoretycznie, mogliśmy poznać wiele bogactw i niezwykłości istniejących 
w zasięgu naszej ręki. Tyle, że chęć takiego poznania mają tylko nieliczni, jest to przygoda uprawiana przez niewielu, namiętność, która rzadko pojawia się w człowieku
                                                                                                                  R. Kapuściński  Lapidaria


Za sprawą "Dobrej krwi - w krainie reniferów, bogów i ludzi" odbyłam jedną z najbardziej zadziwiających podróży.
Nie na kanapie siedziałam, a na zimnej, okrytej wieczna zmarzliną, ziemi,
nie pierogi poświąteczne z kapustą i z grzybami zajadałam, a surowe ryby i mięso renifera popijając świeżą krwią,
nie w głos Lampeduzianki krążącej to tu, to tam wsłuchiwałam się, a trzyletniej krnąbrnej Aliny mieszkanki jednego z czumów - domów - namiotów Nieńców,
nie przy ogniu kominka się grzałam, a przy ognisku rozpalanym wewnątrz skórzanego namiotu za pomocą niskich traw i mchu.
Wszystko miało miejsce na Jamale - końcu świata jak tłumaczy się tą nazwę- na północy Syberii.
Magdalena Skopek wraz ze swoim zielonym zeszytem zamieszkała na kilka miesięcy wśród kasłajacych - czyli przenoszących się z miejsca na miejsce Nieńców. Wędrują, ale właściwie krajobraz niezmienny, bez punktu zaczepienia. Jej reportaż zapiera dech i zdjęcia magiczne.

Najpiękniejsza baśń jaką czytałam, tak nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa. 














Fragment książki unoszący się nad całą historią jak tańczący w czumie bajkowy dym (zdjęcie powyżej) :
 

Tak sobie myślę, że często mamy jedynie wyuczoną, martwą wiedzę, o tym, że coś jest takie lub inne, ale nie potrafimy uzmysłowić sobie skali, rozmiarów czy znaczeń. 
Kiedy jesteśmy w podróży, pewne rzeczy, zjawiska, przestrzenie, pojęcia czy przekonania, wcześniej będące jedynie pustymi wyobrażeniami rzeczywistości, zaczynają w naszych głowach nabierać  nowego, fizycznego wymiaru. 
Mały cud zdarza się za każdym razem, gdy złożoność i niejednoznaczności świata budzą jakiegoś ślepca ze snu z otwartymi oczami.
Kontrast i inność wymuszają porównanie i zmuszają do myślenia, dziwią, zastanawiają, szokują. Bo trzeba zobaczyć wiele miejsc, aby, a i to nie jest pewne, mieć możliwość zrozumienia jednego. Żeby w ogóle móc zauważyć, że tata próba zrozumienia warta jest wysiłku. I to również jest celem podróży.

W Wysokich obcasach znajduje się wywiad z autorką, gdzie na pytanie czego się o sobie dowiedziała, odpowiada:

- Że nie jestem w stanie sama się ze sobą nudzić. Że im dłużej jest się w tym, co na pierwszy rzut oka wydaje się ''niczym'', tym więcej z człowieka wychodzi na wierzch. Okazało się, że mam w sobie tyle przemyśleń, emocji, życia wewnętrznego, że poradzę sobie z samotnością. I że taka otwarta przestrzeń jest mi potrzebna. Pewnie da się to też w codziennym życiu w sobie odnaleźć, ale myślę, że to dużo trudniejsze.
[...] Wiesz, te godziny spędzone przy ognisku w czumie, kiedy człowiek jest sam ze swoimi myślami, sprawiają, że stają przed oczami obrazy sprzed 15 lat, z dzieciństwa. Odkrywa się przeróżne wspomnienia. Każdy ma w sobie jakiś swój krajobraz. Ja mam tundrę.

Ile trzeba mieć w sobie odwagi na taką samotną podróż,
siły, by przetrwać w warunkach, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni.
Nagrodą jest wiedza o sobie samym, bo jak napisała autorka: w tundrze człowiek spotyka się bardziej 
z samym sobą niż z kimś innym.
Jakie jest moje miejsce spotkania - jeszcze go nie znalazłam, wiem, że powinno być wymagające i czuję, że wciąż na mnie czeka.
A i mam przecież swojego renifera!



niedziela, 23 grudnia 2012

Z własnym płatkiem śniegu ku Pierwszej Gwiazdce



W ten wyjątkowy Czas - kiedy to, jak pięknie opisał Norwid:
...przy wzejściu pierwszej gwiazdki wieczornej na niebie,
ludzie gniazda wspólnego łamią chleb biblijny,
najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie...

życzę, aby nasze wewnętrzne mapy życia,
pokazywały te krainy, które świecą najjaśniejszym blaskiem życzliwości i dobra
i są wyczekaną przystanią dla drugiego człowieka.

Mam jeszcze fragment baśni Andersena, której rękopis odnalazł 13 grudnia w Archiwum Państwowym
w Odensie pewien historyk Esben Brage.  Pisarz stworzył ją jeszcze przed debiutem literackim dla pewnej wdowy po pastorze, u której znalazł zrozumienie i dzięki której pogłębiał pasje.

Wieczorem, gdy czekałam na ciasteczka, które dopiekały się, zaczytana i owinięta baśnią, zaczęłam podążać myślami w stronę tego, co najważniejsze.
Takich spotkań życzę.

[…] Biedna łojówka została sama, opuszczona, nie wiedziała, co robić […]
I wtedy spotkała płomyk, krzesiwo; znało świecę lepiej niż ona sama, bo było bardzo przenikliwe  - potrafiło ją przejrzeć i zobaczyć co jest pod zewnętrzną skorupą – i dostrzegło w jej wnętrzu wiele dobra; dlatego zbliżyło się do niej, a w świecy obudziły się jasne przeczucia; zaczęła płonąć i stopiło się jej serce.
Płomień jaśniał – niczym radosna pochodnia zaślubin. Wszystko wokół stawało się jasne
i wyraźne, płomień oświetlał drogę otoczeniu, prawdziwym przyjaciołom i poszukiwali teraz prawdy w kręgu światła, i ją znajdowali [...]
                                                                                       
                                                                                                   Świeca łojowa  H.Ch. Andersen

piątek, 21 grudnia 2012

"nawilżam twarz szczęściem, odstawiam zgiełk"

Powoli zmywam z siebie lęk,
nawilżam twarz szczęściem, odstawiam zgiełk... 

                                                                              Myslovitz Życie to surfing

Dzisiejsza Wigilia w pracy i słowa dobre, ważne,  schowane w przełamanym opłatku zakończyły ten rok.
Odstawiam zgiełk korytarzy szkolnych, zapominam o dzieciach, skupiając się najmocniej na swoim.
Nawilżam twarz szczęściem oczekiwania.
Zmrużam oczy, oddycham, a oddechu nie słyszę, bo przez szczeliny powiek przenika wiersz Anny Kamieńskiej Śmieszne, którego słucham w sobie i rozważam pomiędzy łykami herbaty...

Jak to jest być człowiekiem
spytał ptak
Sama nie wiem
Być więźniem swojej skóry
a sięgać nieskończoności
być jeńcem drobiny czasu
a dotykać wieczności
być beznadziejnie niepewnym
i szaleńcem nadziei
być igłą szronu
i garścią upału
wdychać powietrze
dusić się bez słowa
płonąć
i gniazdo mieć z popiołu
jeść chleb
lecz głodem się nasycać
umierać bez miłości
a kochać przez śmierć
To śmieszne odrzekł ptak 
wzlatując w przestrzeń lekko

Patrząc na termometr za oknem jestem jak igła szronu i poprzez cuda nadchodzących dni zamierzam dotykać wieczności, której pojąć nie potrafię, ale postaram się ją przemyśleć.
Dusić się bez słowa nie będę, bo rozmów mnóstwo na mnie czeka.
A jako szaleniec nadziei, stanę odważnie twarzą w twarz z Nowym Rokiem.

Z Lampeduzą zabawiłyśmy się ostatnio w kalendarz adwentowy.


Przygotowane wspólnie karteczki oznaczone numerami kryły zadania - z nożyczkami, klejem i kredkami
w roli głównej. Smarowanie klejem w sztyfcie spodobało się nad wyraz i zazwyczaj wieńczyło dzieło.
Zaangażowana, przejęta i z naręczem słów, pomaga jak umie najlepiej płaską kartkę zamienić w renifera, bądź aniołka. 
A dziś podsłuchałam, jak bawi się słowami.
Wypowiedziała głośno Mateusz ( imię chrzestnego) następnie nieco ciszej szeptała do siebie i utworzyła pieluszkę, którą znowu głośno powiedziała kilka razy, by na końcu słowo pieluszka zamienić na kapelusz.
Słowa oczywiście wypowiadała już wcześniej, ale połączenie i wyszukiwanie w pamięci było zdumiewające.
MATEUSZ - PIELUSZKA - KAPELUSZ










Na dziś zacytowany Myslovitz, chwytający za serce, więc:
Wstawaj! Życie to surfing, więc nie bój się fal 

Dla początkujących wersja podstawowa,


a dla zasłuchanych z nieziemską grą Leszka Możdżera





sobota, 15 grudnia 2012

Milczenia śniegu szukam w sobie

Milczenie śniegu, pomyślał mężczyzna siedzący tuż za kierowcą. Jeśli miałby to być początek wiersza, tak właśnie określiłby swój obecny stan ducha: milczeniem śniegu.
                                                                                                                                       Orhan Pamuk




Tydzień temu nad ranem zastałam widok, którego nie zamierzałam roztrwonić.
Poranne wstawanie sobotnie ma urok pod warunkiem, że po wyjściu z domu, zastaje się białe cuda.
Ja czekam na biel w sobie -spokojną, cichą i przede wszystkim z czasem dla najbliższych, dla siebie.
Nie ma we mnie jeszcze milczenia śniegu, ale wyglądam go, bo to najpiękniejszy czas.



Choć ostatnio krajobraz za oknem układał się w zimową w mozaikę, byłam bardziej fragmentem wiersza
Leopolda Staffa Deszcz Jesienny:
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...

Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną 
Głośno we mnie.
Dwa ostatnie weekendy- szkolenia na egzaminatora, mnóstwo dodatkowych zajęć w pracy i po niej.
Dzisiaj odwilż i topię razem z nią moje ostatnie zmrożenia wywołane nadmiarem obowiązków, stresem
i płynę z roztopionym śniegiem w stronę Pierwszej Gwiazdy.
Wiem, że najpiękniej jest czekać, ale ten czas umyka niepostrzeżenie, a w kieszeniach duszy
jakoś niewiele zostaje.
Może wrzucę tam piernika polukrowanego jakąś dobrą rozmową, bo dziś wyjście w gronie dam.
Była też Maria Peszek w żaden sposób nie wpisująca się w adwentowy czas,
ale bojówkowa i waleczna za to. Koncert w Poznaniu przenikał po same końce, mocny, energetyczny
i z zasobami, do których sięgam, gdy jestem na wyczerpaniu. Coś dla ciała, dla ducha.
A poprzedzony kawą i czekoladową tartą w magicznym miejscu zwanym U Przyjaciół.
Kawiarnia literacka z zacięciem teatralnym.  Polecam.






Malutka też zaliczyła swój pierwszy duży koncert-Arki Noego-w poznańskiej Arenie na Luxfestival.



poniedziałek, 12 listopada 2012

Różanopalca Eos zaprosiła mnie do ogrodu spełnienia.

Już w szkarłatne Jutrzenka przybrana odzienie 
siała złote po całym okręgu promienie [...]
                                                                               Homer Iliada


Wczoraj powitała mnie różanopalca bogini jutrzenki - Eos - którą udało mi się z okna chwycić za dłonie.
Mitologia z lekcji przenosi się do codzienności. I nad Jutrzenką się pochylam, wspominając poniższy fragment:

Piękne oblicze młodej bogini jaśnieje rumieńcem zorzy porannej, a wśród szarych świtów zakwita jej szata barwy szafranu.
W jakieś wiosenne rano ujrzała Eos z wysokości nieba urodziwego królewicza Titonosa i zakochała się w nim, i zapragnęła go poślubić. Ale że był człowiekiem, uprosiła wpierw Dzeusa, by mu dał nieśmiertelność. Lata mijały w szczęśliwym pożyciu małżonków, gdy nagle Eos zauważyła zmianę: oto barki Titonosa pochyliły się, włosy stały się rzadkie i siwe na skroniach, twarz, dawniej tak cud­na, pokryła się zmarszczkami. Titonos starzał się z każdym dniem bardziej. Gorzko płakała młoda bogini! Zapomniała bowiem prosić Dzeusa, by wraz z nieśmiertelnością dał mu wieczną młodość. Nie było już rady. Titonos mając kilkaset lat zgrzybiał zupełnie, zdzie­cinniał i stał się taki maleńki, że żona kładła go do kołyski i ze wstydu przed bogami chowała za parawanem, skąd dochodziły jego słabe jęki i skomlenia. W końcu Dzeus przemienił go w świerszcza.


I nie sposób nie przypomnieć sobie filmu Ciekawy przypadek Benjamina Buttona - i wymownej sceny końcowej, w której żona tuli niemowlęcego męża... .

Lampeduzianka przetarła mi na dobre oczy swoim porannym śpiewem dla lali - Lulilaj moja ciuletko - prawie na melodię kolędy, którą nieco przetworzoną śpiewałam jej niekiedy do snu.
Słuchałam jak zaklęta - odtworzyła to sama.
Ale ona słownie zadziwia nas już od tak dawna i wpadamy pomiędzy to, co mówi i już nie ma odwrotu. Zdania jeszcze nieporadne, ale już tworzy połączenia, które wychodzą jej zadziwiająco dobrze.
Gdy trzymała dziś płytę w ręku, padły słowa - Tu Ania piewa lalala... . 
I tak w zasłuchaniu, zapatrzeniu trwamy z Malutką, która w lutym skończy już 2 lata, odwiedzamy wspólnie już miesięcznego kuzyna - Sianusia, który - jak wspomniana Eos - też różanopalcy, a Lampeduzianka w rozterkach i zadumaniach nad tym, jaki on jeszcze malutki, no i kiedy wreszcie będzie się z nią bawił. 





















                                                                         I jeszcze...
 dwa słowa, które niosą tyle przyjemności  -  ogródek przydomowy. Wywalczony, bo więcej chętnych było - swego czasu okupiony nawet łzami - ale udało się - jest nasz!!! Zarośnięty, zaniedbany - bardziej przypomina tajemniczy ogród, ale 101 metrów i dwa orzechy stojące dumnie tchnęły we mnie ducha, który w ten weekend zgarniał liście, wyrywał chwasty i cieszył się jak dziecko - kawałkiem dzierżawionej ziemi  przy kamienicy przez nas zamieszkanej. Herbaciany toast dopełnił całości. Wkrótce zdjęcia.





środa, 24 października 2012

Z "Delikatnością" zamierzam czytać Dorotę Masłowską w rytmie Marii Peszek

Ludzie w swoich codziennych wyrzekaniach mówią często zdania, z których wystaje metafizyka. Mam trochę notatek z tego, co mówiła moja córka, kiedy była mała [...] bił z tego urok posługiwania się mózgiem na chybił trafił.
                                                                                                            Dorota Masłowska ( Wysokie obcasy )
                                                                                                         
     Wybudzona i rozproszona  nocą przez Pana Tau,  który telefonicznie poinformował mnie, że już wraca z klasowego spotkania po latach, nie mogłam nakryć myśli kołdrą snu. Marzłam, bo okrycie opadało z impetem, gdy myśli kotłowały się nie mogąc znaleźć miejsca.
Zasiadłam więc około 3 nad ranem w kuchni objęta Delikatnością Davida Foenkinosa, a dokładniej rozmową Barbary Kuchty z autorem w ostatnich Wysokich obcasach. Dzięki tej rozmowie zobaczyłam Davida  jako człowieka, któremu Kieślowski nie obcy, a Polański ukochany, a słabość do Polaków ma tak wielką, że dwóch umieszcza w każdej swojej powieści w różnych rolach.


Europa wschodnia mnie ukształtowała, kiedy miałem 16-20 lat. Jazz muzyka Krzysztofa Komedy. Książki Milana Kundery. Mój ulubiony pisarz to Gombrowicz. Mam mnóstwo książek o polskiej kulturze, na przykład o Witkacym.

Zainteresowało mnie w Delikatności to, że jest to powieść z dygresjami i cytatami, a to zachęca ołówek  temperować, zakreślać nim i określać się względem zakreśleń, nakreślając tym siebie.  

Często cytuję własne cytaty. Bardzo lubię ten pomysł [...] Lubię ten aspekt zabawowy i grę z czytelnikiem [...] Kocham książki szczodre, w których autor dzieli się swoimi fascynacjami - czytelnik ma ochotę obejrzeć jego ulubiony film, przeczytać książkę.

Ważne jest tez to, że została zekranizowana, a główna rola należy do Audrey Tautou, ale na początek książka.

          Moje nocne spotkanie z Davidem przypieczętowałam gruszką, ale już poranne, miało mocniejsze uderzenie - dlatego wybrałam granat - bo postać wybuchowa - Dorota Masłowska - swego czasu uwielbiana za Wojnę polsko-ruską i ten język niepokorny, ale ile to było lat temu? Czy nadal zachwyca? Warto sprawdzić!




Katarzynie Surmak-Domańskiej opowiada o inspiracjach:
Słuchając radia, jeżdżąc tramwajem, chodząc po sklepie, łapiesz na radar mnóstwo potencjalnych fabuł, pomysłów. Na różnych paragonach mam ponotowane rzeczy, których nie byłabym w stanie wymyślić sama[...]

O spostrzeżenia na temat wszechludzi mieszkających we wszechmiejscach:
Poza tym, jakie znaczenie ma teraz miejsce? W dobie ekonomicznych lotów, które przenoszą nas jak teleporty do miast o identycznych strukturach. Czy przebywam w Krakowie, Dreźnie, Pradze czy Berlinie, mam wrażenie, ze jestem w mieście homogenizowanym, którym rządzą identyczne mechanizmy, identyczne schematy. Tu stacja Shell, tu Lidl, tu Carrefour z tymi samymi produktami, co u mnie pod domem. Unia Europejska wprowadziła wiele udogodnień, ale pod wieloma względami jest siłą niszczącą. Zabija lokalność, specyfikę. Zaczynamy funkcjonować we wszechmiejscu.
Dlatego ludzie stają się ogólni, stają się wszechludźmi. Możemy żyć wszędzie. Narodowość i miejsce zamieszkania przestają definiować człowieka. [...]  Ludzie młodzi, może jeszcze nie z mojego pokolenia, ale myślę, że z pokolenia mojej córki już tak, mieszkający w różnych krajach będą coraz bardziej do siebie podobni. Dla nich narodowość nie będzie bardziej istotnym wyróżnikiem niż kolor włosów. 

Martwi się o język - pod czym też mogę się podpisać:
Ten język sztucznego tłumaczenia, który widzimy w niegramotnie przetłumaczonych książkach czy stronach internetowych, to trochę przyszłość języka polskiego. Zanik odmian, kalki gramatyczne, obce wtręty. 

Rozmowa, której mam ochotę się przysłuchać, gdzie słowa są głośne, znaczące, a nową powieść Kochanie, zabiłam nasze koty już ubieram w barwę granatu i domyślam się, że będzie równie soczysta jak nasiona tego owocu. Będę rozgryzała, plamiła się, smakowała - o tak! Najlepiej pod takim niebem, jak to uchwycone w sobotę i nie szkodzi, że poprzecinane futurystycznie wyglądającym metalem, bo i Masłowska i Peszek, o której mowa niżej, są takim zadziornym pięknem. 



I mam nadzieję, że przygrywać mi będzie nowa Maria Peszek, bo jej słowa przeszukuję jak zapomniane kieszenie, w których znajduję skarby na pocieszenie:

Bez Ciebie znaczę mniej
Niż pocztowy znaczek
Bez Ciebie jest mnie pół
Bez Ciebie jestem jak
z powyłamywanymi nogami stół


niedziela, 14 października 2012

"W pogoni za życiem" biegnę w stronę tęczy.

Teraz mu patrzeć, jak wierzchem obłoku
Tęcza, bezmiary objąwszy, rozkwita,
Poprzerywana i niecałkowita,
Jakby się śniła zmrużonemu oku.

                                                                                        Bolesław Leśmian Tęcza (fragment) 



Spotkana po drodze
Prawie się o nią potknęłam.
Podarowałam ją Lampeduziance - to chyba jej pierwsza w życiu, zauważona i świadoma tęcza.
A ona wielobarwna w tamten piątek przyniosła Sianusia - jak nazywa kolejnego Kuzyna Malutka.
W ten sam dzień trzymałam malutką rączkę z niezwykle długimi paluszkami i ona narysowała we mnie tęczę .
Dzielna Kuzynka Mamą.

kiedy trwam
we wnętrzu miękkich kokonów dni
kiedy przeciągam się we wnętrzu miękkich kokonów
nie wiem
(czas jest względny)
czy dni mijają
czy ja mijam

szybkość ma własności odurzające
coraz szybciej mijają dni
                                                                                          Halina Poświatowska

Pierwsza z serii:

















Jeden Jętkowy życia dzień.
Zupełnie jak całe życie człowieka, ale ile ono trwa? Przechodzi ludzkie pojęcie.
Pokochałam historię opowiedzianą przez Przemysława Wechterowicza i namalowaną, a tym samym ożywioną przez Emilię Dziubak
Więc i  dla Jętki Jednodniówki mam tęczę, której nie zdążyła zobaczyć, a może odbijała się w oczach Muchy - przewodniczki, z którą spędziła całe swoje życie?
Tyle się dzieje w tej opowieści, jest szybkość mijających godzin, które można by było rozłożyć na lata, bo wypełnione po brzegi, a przecież pogoń za życiem trwa nie tylko u Jętek, a nam się ciągle wydaje, że mamy tak mało czasu .






























czwartek, 4 października 2012

O spojrzeniach z "Nieznośnej lekkości bytu", które uszczęśliwiają

Wszyscy potrzebujemy, żeby ktoś na nas patrzył. Można by nas było podzielić na cztery kategorie, w zależności od tego, pod jakim typem spojrzenia pragniemy żyć.
Pierwsza kategoria marzy o spojrzeniu nieskończonej ilości anonimowych oczu, mówiąc inaczej, o spojrzeniu publiczności. [...]
Drugą kategorię tworzą ci, którym potrzeba do życia wielu spojrzeń znajomych oczu. Są to niezmordowani organizatorzy koktajli, przyjęć i kolacji. Są szczęśliwsi od ludzi pierwszej kategorii, którzy w momencie utraty publiczności mają wrażenie, że w salonie ich życia zgaszono nagle wszystkie światła. Prawie każdego spośród nich kiedyś to spotyka. Ludzie drugiej kategorii natomiast zawsze starają się o jakieś tam spojrzenia.[...]
Potem mamy trzecią kategorię – tych, którym do istnienia potrzebne jest spojrzenie ukochanego człowieka. Ich sytuacja jest równie niebezpieczna jak sytuacja ludzi pierwszej kategorii. Kiedyś przecież oczy ukochanego człowieka zamkną się i w sali zapanuje ciemność.
I wreszcie czwarta kategoria, najrzadziej spotykana: ci, którzy żyją pod wyimaginowanym spojrzeniem nieobecnych. To marzyciele.
                                                                                  Milan Kundera Nieznośna lekkość bytu
                                                                                       ( dawno temu zaczytywałam się w niej )

Którą kategorią jestem - chyba najbardziej tą trzecią, ale i czwartej mam w sobie pokłady, gdy myślę o bliskich, których już nie ma, ale właśnie w taki sposób ich odnajduję. Druga kategoria nie jest mi szczególnie bliska, choć czasem jej potrzebuję.


Łapiemy słońce spojrzeniem.
Takim znad wąsatego kubka z kawą.
Lampeduzianka w wiaderku je nosi, zahaczając o drobinki piasku,w które wplata jeszcze ciepłe promienie
i słowa, które tworzy na poczekaniu, łącząc z tymi rozumianymi przez nas.
Na łyżeczce dostaję od niej odrobinę czasu i zachłannie kartkuję strony, niekiedy łapiąc ją spojrzeniem.
Czasami schowa je pod okularami mamy, w których pozuje ze śmiałością.
Jezioro tuż za miastem przywodzi na myśl trochę lata.
Wspomnienia wyrzuciło na brzeg.
Robimy z nich babki piaskowe. 















I mała zapowiedź.
Dziś przyszła paczka - z książkami dla Niej - choć jeszcze malutka na to, by czytać je w taki sposób, w jaki zostały napisane, to nie mogłam się oprzeć, więc jednocześnie są tak bardzo dla mnie.
Będziemy snuły własne historie na podstawie obrazków.
Wkrótce napiszę więcej o każdej z nich.
Pierwsza czytelniczka to cudna rudowłosa - jak Tori Amos - Tilda wykonana przez moją kuzynkę.
Więcej mam takich ręcznie robionych perełek. 








czwartek, 27 września 2012

"Trzy siostry" szukają odpowiedzi na pytanie, po co lecą żurawie

Tego dnia łatwo ją było zranić. 
Czytała "Trzy siostry" Czechowa i wyobrażała sobie, że może zagrać Maszę; 
niedawno skontaktował się z nią bardzo ceniony reżyser z Nowego Jorku... 
Usłyszała w sobie głos optymistki: "Czemu nie? Umiem gwizdać jak Masza!", 
ponieważ dojrzała do Maszy, dojrzała do tragedii; dusza pesymistki przemawiała innym głosem: 
"Znowu ci się nie powiedzie, nie ryzykuj"... Marylin Monroe w czarnym bikini, czytająca "Dramaty wybrane" Czechowa...

                                                                                                                                                      Joyce Carol Oates "Blondynka"




Siostry Czechowa mieszkają we mnie od dawna.
W poniedziałek Trzy siostry  w nowym przekładzie i w reżyserii Agnieszki Glińskiej.
Jako dziecko oglądałam w Teatrze Telewizji  młode jeszcze wtedy aktorki: Krystynę Jandę, Ewę Ziętek
i Joannę Szczepkowską, które mieniły się emocjami Maszy, Olgi i Iriny i mimo iż niewiele rozumiałam, to siedziałam jak zaklęta.
Wracałam potem do tekstu, który rozchodził się we mnie i pulsował i gonił moje serce.
Teraz dogonił mnie na nowo i nie było już odwrotu, wpadłam po uszy, po łzy.

Olga - najstarsza, nauczycielka bez nadziei na miłość.
Masza - piękna, niespełniona żona, odnajdująca to coś więcej w Wierszyninie, chowająca się między jego słowami, w jego spojrzeniu przedłużanym do granic przyzwoitości.
Irina - najmłodsza, pełna pragnień, tęskniąca za Moskwą, która w jej wyobrażeniach jest krainą mlekiem
i miodem płynącą, gdzie nie sposób nie odnaleźć szczęścia.

fot. Jan Bogacz/TVP

Ciężko być tu i teraz, cieszyć się całą sobą tym, co się ma, bo rozczarowania, lęki, obawy,  bo pragnienia, bo tęsknoty, że gdzieś tam jest więcej szczęścia, które mocniej pachnie, a woń rozchodzi się w miejscu - metropolii, miasteczku czy wsi - całkowitego spełnienia - miejscu, gdzie wydaje nam się, że z pewnością śnić będziemy spokojnie nasze sny.
W mężu zobaczyć na powrót kochanka, smakować każde słowo, które bierze w objęcia.
Zatrzymajmy się, rozejrzyjmy dookoła, zauważmy - wszystko to na wyciągnięcie ręki, przed oczami, w nas. 

Maszy niepokoje, w dłonie Wierszynina ujęte:

Masza
Czy pan da wiarę, że jej twarz już mi uciekła z pamięci. Tak samo ludzie nie będą pamiętali i
o nas. Zapomną.
Wierszynin
Tak. Zapomną. Taki nasz los, nic tu nie poradzimy. To, co my uważamy za doniosłe,
potrzebne, najważniejsze, z czasem zostanie zapomniane albo wyda się czymś zupełnie
błahym. (pauza) Ciekawa rzecz: my teraz zupełnie nie możemy przewidzieć, co w przyszłości
będzie uważane za wielkie i doniosłe, a co za śmieszny drobiazg. Czyż odkrycie Kopernika
albo, powiedzmy, Kolumba nie wydawało się w pierwszej chwili czymś nieważnym,
niepotrzebnym i równocześnie czyż głupie brednie napisane przez jakiegoś dziwaka nie
uchodziły za niezbitą prawdę? I może się tak stać, że nasze teraźniejsze życie, na które się
jakoś godzimy, z czasem będzie się wydawało dziwne, niedorzeczne, niemądre, nie dość
czyste, może nawet grzeszne...

Tuzenbach
Kto wie? A może na odwrót, może nasze życie będzie uchodzić za wzniosłe i górne i ludzie
będą je wspominali z szacunkiem. Teraz nie ma tortur, straceń, najazdów, a równocześnie –
ileż cierpienia!

Wierszynin
(chodzi po scenie)
Nieraz myślę: a gdyby tak zacząć życie na nowo? I to z całą świadomością? Gdyby jedno
życie można było przeżyć, jak to mówią, na brudno, a drugie na czysto? Sądzę, że wtedy
każdy z nas starałby się nie powtarzać, przynajmniej stworzyłby sobie inne warunki,
urządziłby taki dom z kwiatami, z mnóstwem światła... Mam żonę i dwie córeczki, żona jest
osobą chorowitą i tak dalej, i tak dalej, ale gdybym mógł zacząć życie od początku, nigdy
bym się nie ożenił... Nigdy, nigdy!

Miłość zjawiająca się za późno:

Wierszynin
Kocham, kocham, kocham—Kocham pani oczy, pani ruchy,
które mi się śnią... Wspaniała, cudowna kobieta!
Masza
(cicho śmiejąc się)
Kiedy pan mówi do mnie w ten sposób, nie wiem dlaczego, ale muszę się śmiać, chociaż
ogarnia mnie lęk. Niech pan przestanie, bardzo proszę... (półgłosem) A zresztą, niech pan
mówi, wszystko mi jedno... (zastania twarz rękami) Wszystko mi jedno. Ktoś idzie, proszę
mówić o czymś innym...


Żyć i wiedzieć, po co lecą żurawie:


Wierszynin
Więc co? Skoro nie dają herbaty, pofilozofujmy sobie trochę.
Tuzenbach 
Właśnie. Ale na jaki temat?
Wierszynin
Na jaki temat? Może pomarzymy... na przykład o życiu, jakie nadejdzie kiedyś, za dwieście
albo za trzysta lat.
Tuzenbach
Cóż! Wtedy ludzie będą latali balonami, zmieni się krój marynarek, może odnajdą szósty
zmysł i nawet go rozwiną, ale życie będzie wciąż takie samo: trudne, pełne tajemnic,
szczęśliwe. I za tysiąc lat człowiek też będzie wzdychał: „Ach, jak ciężko żyć!” – a jednak tak
samo jak dziś będzie się bał, będzie nienawidził śmierci.
Wierszynin
(po chwili namysłu)
Jak by to wyrazić? Wydaje mi się, że wszystko na świecie musi stopniowo się zmienić, już się
zmienia na naszych oczach. Za dwieście, trzysta, tysiąc lat – przecież nie chodzi o termin –
nadejdzie inne życie, nowe, piękne. My siłą rzeczy nie będziemy w nim brali udziału, a
jednak to dla niego dziś żyjemy, pracujemy, no i męczymy się, my już je tworzymy i to
jedyny cel naszego istnienia, a nawet, proszę pana, nasze jedyne szczęście.

Tuzenbach
(pokazuje jej palec)
Proszę, może pani się śmiać. (do Wierszynina) Nie tylko za dwieście czy trzysta, ale nawet za
milion lat życie będzie takie jak było. Życie jest wciąż takie samo, pozostaje niezmienne, a
rządzi się własnymi prawami, które nas niewiele obchodzą, bo chyba nigdy nie poznamy ich
do głębi. Wędrowne ptaki, na przykład żurawie, lecą sobie i lecą i gdyby nawet były zdolne
do jakichkolwiek myśli, obojętnie, wielkich czy małych, to i tak muszą lecieć, nie wiedząc,
dokąd i po co. Ptaki lecą i będą lecieć, choćby nawet wśród nich roiło się od Bóg wie jakich
filozofów. Niech filozofują, ile chcą, byle tylko leciały...
Masza
A sens?
Tuzenbach
Sens... Proszę, śnieg pada. Jaki w tym sens? (pauza)
Masza
Mnie się zdaje, że człowiek powinien być wierzący, przynajmniej powinien szukać wiary, bo
inaczej pustka, pustka... Żyć i nie wiedzieć, po co lecą żurawie, po co rodzą się dzieci, po co
są gwiazdy na niebie... Albo trzeba wiedzieć, po co się żyje, albo wszystko to fraszka, funta
kłaków niewarte. (pauza)

Niespełnienia, tęsknoty - chyba najbardziej poruszający fragment całego dramatu: 

Irina
(głośno szlocha) Wyrzućcie mnie, wyrzućcie, ja już nie mogę!
Olga
(przestraszona) Co się stało? Co? Kochana!
Irina
(szlochając)
Dlaczego? Dlaczego wszystko minęło? Gdzie jest? O Boże, Boże! Wszystko pozapominałam,
w głowie mi się plącze... Nie pamiętam, jak jest po włosku okno albo, na przykład, sufit...
Zapominam, zapominam dzień po dniu, życie ucieka i nigdy nie wróci, nigdy, nigdy nie
wyjedziemy do Moskwy... Wiem, że nie wyjedziemy...
Olga
Kochana, kochana...
Irina
(hamując się)
Jaka jestem nieszczęśliwa... Nie mogę pracować, nie będę pracować. Dosyć, dosyć! Byłam
telegrafistką, teraz jestem urzędniczką w magistracie i nienawidzę tego, gardzę wszystkim, co
mi każą robić... Mam już dwudziesty czwarty rok, pracuję dawno, mózg mi usycha,
schudłam, zbrzydłam, zestarzałam się i nic, nic, żadnego zadowolenia, a czas płynie i wciąż
się wydaje, że odchodzę od prawdziwego, pięknego życia, odchodzę coraz dalej, coraz dalej,
w jakąś otchłań. Rozpacz mnie ogarnia, nie rozumiem, jakim cudem jeszcze żyję i do tej pory
nie popełniłam samobójstwa...


I piosenka - teledysk i muzyka to dla mnie lata 80 i niech zabrzmi dla Was tylko pierwsza część refrenu.
Tego się trzymam:)
Baby in our wildest moments
We could be the greatest, we could be the greatest


 

piątek, 21 września 2012

"Kiedy można mieć cały wszechświat"... na śniadanie.

 Na następne urodziny poprosiła o teleskop. Wtedy żyła matka i zaproponowała kucyka, ale ojciec tylko się zaśmiał. Kto by chciał mieć kucyka, kiedy można mieć cały wszechświat? Jest dużo ciekawszy i nie trzeba było raz na tydzień czyścić stajni z gnoju.
                                                                                                                      Terry Pratchett Nacja


Dopóki będę brała do ręki brzoskwinię w kolorze Jowisza i rozcinała ją na pół, oprószała gwiezdnym pyłem cynamonu i tymianku uśmiechające się do mnie, chętne by zdradzać tajemnice miąższu, wnętrze, oświetlała je jeszcze wysokim, ciepłym słońcem, wokół którego krąży, by przygotować na ciepło piekarnika  i czerpała z rozdziału Letnie śniadania znajdującego się w Apetycznej pannie Dahl- dopóty będzie we mnie wciąż lato.





I choć w ogrodzie - nie moim, - gałęzie wszechświata uginają się pod ciężarem planet - jabłek, ja wciąż letnie spokoje mam w sobie.



Zdjęcie przywodzi mi na myśl obraz Józefa Mehoffera

Józef Mehoffer "Dziwny ogród"


Bo dzieci metafory na lekcjach tworzą i nie ma smaczniejszego drugiego śniadania.
Gdy na karcie zadań pojawia się niedokończone zdanie, które metaforą właśnie mają wykończyć, to dzieją się cuda:
Wszechświat to.... jabłoń, na której rośnie dużo jabłek.
                        .... dąb, na którym wiszą żołędzie. 
                        .... szkoła wypełniona dziećmi.
                        .... książka pełna różnych słów.
                        .... głowa pełna włosów.
                        .... murawa boiska, gdzie są ślady piłkarzy.
A to dopiero pierwsza, z czterech klas piątych, które uczę.
I tak o wszechświecie rozprawiamy, leżymy w wyobraźni nad rozgwieżdżonym, sierpniowym niebem, na pomoście wysuniętym kilka metrów wgłąb jeziora, gdzie spadają gwiazdy i pytamy - o wszystko, filozofujemy, dziwimy się, zachwycamy, nie rozumiemy, szukamy swojego miejsca we wszechświecie i samych siebie. Nie odpowiedzi są ważne, a pytania i zaskakuje mnie ich dojrzałość.
Trójwymiarowe pocztówki z planetami, albumy, zdjęcia i wyobraźnia przychodzą z pomocą.


Słonecznego weekendu, pachnącego lawendą i smakującego jak dojrzałe jabłka.
Jak napisał Goethe O różach można pi­sać wier­sze, ale w jabłko trze­ba się wgryźć.
Wgryzajcie się więc i delektujcie jego smakiem.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...