Świat jak mydlana bania,
na słomce wisząc Bożej,
drży, chwieje się i kłania,
kręcąc się w barwach zorzy.
Potrącił o mą duszę
za siedmiobarwnym śmiechem,
świat jak mydlana bania
w złociste pióropusze
wydęta Bożym dechem.
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska *** (Świat jak mydlana bania)Nagle świat staje.
Powiedzenie strach ma wielkie oczy zupełnie nie odnosiło się do strachu, który mi towarzyszył.
To tak, jak mówił Hrabal: [...] mieszkać w lęku i poprzez strach słyszeć swoje zęby.
A przecież to tylko wyrostek.
Stojąc pod blokiem operacyjnym czułam się tak, jakbym stała pod drzewem w czasie burzy. Każde pojawienie się kogoś na korytarzu było jak uderzenie pioruna - na szczęście nietrafione.
Przeżywamy dziś burzę, drzewa! ja i wy.
Lecz ja szepcę słowa najcichsze,
a wy ryczcie w wichrze
jak zielone lwy...
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska Burza
Początek sierpnia. Malutki brzuszek CasaBlanki alarmował. Ból w boku nieznośny, towarzyszące mu wymioty, a mimo to wciąż nie padała właściwa diagnoza. Przenoszony wyrostek - jak się okazało - zwieńczony wyciekiem ropnym i nie było już na co czekać. Usg popołudniem, diagnoza i operacja wieczorem.
Później szpital z nocy na noc, z dnia na dzień - podzieliliśmy się czuwaniem, każde z nas co drugą noc - dyżury przy oddechu - i nie raziły nawet dwa krzesła, które zastępowały łóżko. Najważniejsza była Ona.
Dwie cesarki dały mi pełny obraz bólu związanego z przeciętym brzuchem, a mimo tego zaskakiwała mnie dzielność i szybka regeneracja małego ciała.
Powrót do domu na weekend był jak powrót z dalekiej podróży. Jednak w poniedziałek stan podgorączkowy i ból w boku zastanawiały. Wizyta kontrolna w środę dała niejasny obraz jakby tworzącego się ropnia, jednak powiedzieli, by jechać do domu i czekać - na co? Od czwartku gorączka i konsultacje telefoniczne, które nic nie dały. W piątek rano pojechaliśmy i okazało się, że przy szwie zrobił się ropień i wszystko od nowa - szpital, noce, zabieg - nacięcie rany i oczyszczenie. Kolejny tydzień z motylkami-wenflonami ( tak nazywały je pielęgniarki) , małą dłonią w mojej, z dzielnością, podtrzymywaniem pogody ducha - czasami było odwrotnie i to ona podnosiła nas.
Dzień po pierwszej operacji -6 sierpnia - LeoNard miał roczek. Czekał na starszą siostrę, której powrót do domu okazał się najcenniejszy i zastąpił wszystkie prezenty świata.
Ach te robaczkowie woreczki i niekompetencja niektórych lekarzy, ich brak zaangażowania i to przyrzeczenie, które składają na początku swojej drogi, coraz mniej znaczy... uściski i dobrze, że uśmiechy i śmiech.
OdpowiedzUsuńUcałowania
A najsmutniejsze jest to, że człowiek zawierza... .Dziękuję za słowa i uśmiechy przesyłam.
UsuńCzytałam ten tekst prawie ,że na bezdechu. Ten strach,ucisk w sercu to wszystko, co opisujesz tak dobrze mi znane. PoczĄtek wakacji szpitalnych,z Kalinką,tak niespodziewanie. Teraz już dobrze jednak uczucie strachu i życia co z garści się wyrywa będzie z nami. Zdrowie , spokój ,uśmiech niech już będzie z wami!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, K.
Jak wspaniale Cię widzieć... i te kalinkowe przejścia martwią, dobrze, że dobrze już. I Wam zdrowie niech dopisuje:) Czekam z utęsknieniem na Twoje posty i pozdrawiam mocno!!!
UsuńDużo zdrowia dla Blanusi! Ma wspaniałych rodziców i mamę poetkę, która pięknie kreuje świat ze słów:))
OdpowiedzUsuńBlanuś zagojona i zaganiana - to dobry znak. Dziękuję za słowa i macham do Ciebie bukietem liści!
Usuń