Łeb pęka. Język jak wyschły, martwy ślimak, chropowaty. Podniebienie pod skorupą zaschniętej flegmy. Łeb pęka. Pustynia. Smród własnych wyziewów.
A więc obudził się? Obudził się? Nie obudził się. Jeszcze spać? Sen, zniknie cierpienie we śnie? Nie zniknie.
A we śnie... Był to sen?
Szczepan Twardoch Morfina
Powyższymi słowami zaczęłam wędrówkę z Konstantym Willemanemm ulicami Warszawy - tej z października 1939 roku - zgwałconej, zapadłej w sobie Warszawy [...] okien zaklejonych na krzyż, zgasłych latarni i bruków podartych tak, jakby ulice nagle zafalowały, wzburzyły się - jak mówi bohater.
I dodaje jeszcze : Płyty pozrywane, na chodniku błoto, trzewiki od razu powalane, na ulicy błoto i furmanki, w dwa tygodnie dwieście lat do tyłu.
Nie wszystkie miejsca chcę z nim odwiedzić, nie na wszystkie wydarzenia gotowa jest moja wrażliwość, ale... nie przerywam drogi.
Lubię jego dystans - do świata:
Dałem kwiaty (chryzantemy)
-Grobowe - powiedziała.
-Żyjemy na cmentarzu - odparłem.
Mój warszawski przewodnik w przeszłym już czasie tak mówi o sobie:
Więc piłem w kryształowych pałacach z porcelanowymi księżniczkami, piłem ciekłe brylanty i koszule śnieżnobiałe, mankiety krochmalone, spinki jak złote słońca i guziki macica perłowa w złoto oprawiona, szampan i wódka jak olej białe, muszka biała i frak i muzyka i ostatnia niedziela, tango samobójców, a potem to wszystko powalane od jedzenia, sosów i czerwonego wina i czerwonych szminek na sztywnym gorsie koszuli i palta, owijamy się paltami i kobiety owijaliśmy paltami, kiedy śmiejąc się tak, że prawie wypluwaliśmy wnętrzności, szukaliśmy dorożki albo taksówki i jechaliśmy gdzieś, ulice Warszawy, ale nie tam gdzie Jureczek, jechaliśmy z kobietami albo sami z alkoholem zawsze już pijani czasem po kokainę czasem po opium do Chińczyka jechaliśmy, czasem biliśmy się z apaszami, nóż i kastet, i nie bałem się niczego, śmierci, czemu miałbym bać się śmierci, rozdarte rozbite gęby mordy nie nasze kiedy zbiliśmy jakiegoś nowobogackiego człowieka interesu, bo się spojrzał wzrokiem krzywym, a ty, Jureczku, z matką twoją Heleną. Droga, mokry śnieg, Dzidzia na kanapie.
Kim jest na kartach powieści - tu i teraz? Tego nie zdradzę. To podróż indywidualna, pozbawiona jednoznaczności.
Ile stron zatrzymywało mnie na dłużej. Ile zadziwień, zmrożeń, wzruszeń, szybszych oddechów, zachwytów.
Łzy też były - bardziej nad światem:
...chciałbym płakać, nad czym, nad kim , chciałbym utopić świat w moich łzach, chwycić tę uboga kobietę za kark i wepchnąć jej głowę pod powierzchnię moich łez...
Zafascynował mnie język - narracja Konstantego i jeszcze kogoś, kogo każdy sam określi tak, jak czuje.
Erudycja Twardocha, jego spojrzenie niełatwe, wrażliwość męska, ujęcie rozpadającego się świata:
Ubranie, żeby pokazać, żem nie byle kto, a jednak byle kto. Żeby chroniło przed rozpadaniem się świata ... to wszystko zagrało w mojej duszy.
I myliły się oczywiście, poznikały wszystkie, tak jak ty znikniesz, Kosteczku, jak zniknie Iga i Salome zniknie, nie zostawiwszy nawet cienia, kręgi na wodzie, tchnienie wiatru, puste skorupy, tylko skała i piaszczysta droga bezwodna.
I różnie znikały, przeżywszy wojnę albo jej nie przeżywszy, od ognia albo od kuli albo od raka, umierały szczęśliwymi lub nieszczęśliwymi, spełnionymi w swoim mniemaniu lub w swoim mniemaniu niespełnionymi , zaspokojonymi lub do smutnego końca niezaspokojonymi.
Smutnego, bo każdy koniec jest smutnym, a raczej może istotą smutku jest koniec i przemijanie.
Zostawiam więc jesienną Warszawę, o jakiej najlepiej zapomnieć, ale przecież w tym smutku i cierpieniu właśnie rodzą się takie historie - ważne, niebanalne, o odkrywaniu siebie, zmierzaniu się z samym sobą.
***
Ferie sprzyjają odwiedzaniu okolicznych jezior, których mamy sporo.
Tam aura zatrzymała śnieg, o którym miasto dawno już nie pamięta.
A najpiękniejsze spacery z przyjaciółką.
ale piekne widoki na tym spacerze macie :)
OdpowiedzUsuńJezior mnóstwo dookoła mamy i korzystamy:)
UsuńTwardoch, znajomy ze studiów, kiedy zabierał głos nie wszyscy go rozumieli, zdecydowanie erudyta.
OdpowiedzUsuńZ jego ksiażkami nie miałam "do czytania", ale sądząc po twoim wpisie, to byłaby długa, wyboista droga
Niesamowite jest to, co napisałaś - musiałam przeczytać raz jeszcze, by to do mnie dotarło;)
UsuńMa się znajomych!
Polecam i nie tak długa i wyboista - ja doszłam do końca i ciągle we mnie echa grają.
"Morfinę" chyba trzeba dozować powoli. SIC! ;)
OdpowiedzUsuńtereny iście malownicze :)
Malownicze mamy tereny - plamy jezior - to tu - to tam:)
UsuńKsiążka czeka na swoją kolej, chyba przełożę ją wyżej, dzięki :)
OdpowiedzUsuńferie wdzę mroźne i piękne
Pozdrawiam
Przekładaj i zaczytuj się:)
UsuńPrzeczytam. W tygodniku też polecali;).
OdpowiedzUsuńNa razie jestem przesycona wywiadami z Twardochem. Coś tam Pilch pisał, co się dzieje kiedy pisarz udziela wywiadów...i coś w tym jest.
Coś biało u Ciebie.
U mnie prawie wiosna i ferie od przyszłego tygodnia:)
aaaa...Twardoch ma świetną fryzurę;)
UsuńWłaśnie przegapiłam ten tygodnik, a chyba nawet był gościem.
UsuńJa o dziwo jakoś nie trafiałam na wywiady, więc bez bagażu rozpoczęłam swoją podróż.
A i fryzura i ubiór robią wrażenie:)
Ciekawi mnie ta książka bardzo, ale odkładałam ją już kilkakrotnie.
OdpowiedzUsuńObawiałam się właśnie tych "zmrożeń"..., ale skoro towarzyszą im wzruszenia, szybsze oddechy i zachwyty..., jak piszesz, sięgam...
Ależ córcia szczęśliwa z tą przyjaciółką:), ładnie u Was.
Pozdrawiam
Mocna jest, ale ma jakąś łagodność zagubionego człowieka w sobie.
UsuńJa teraz w świecie 'Złodziejki książek" polecanej przez Ciebie i w zachwycie... .
"Morfina" w koncu znajdzie się i na mojej drodze.
OdpowiedzUsuńSpacery piękne z śmiechem i rozmowami. :-)
Rozmowy najcudniejsze:)
Usuńczytam u Ciebie o Morfinie i książkę ustawiam w kolejce do lektur obowiązkowych. Twardocha uwielbiam, fascynuje mnie jego podejście do rzeczywistości:) polecam krótką rozmowę: http://vimeo.com/82708012
OdpowiedzUsuń