wtorek, 28 sierpnia 2012

"rozmawiam swobodnie z niebem" po przebudzeniu

Owiało nas świeże, błękitne powietrze wczesnego poranka. Czułam się cudownie, oczyszczona z lęku, odświeżona i zadziwiająco spokojna. Szklany klosz podniósł się, zawisł wysoko nad moją głową. Czułam na ciele ożywczy powiew łagodnego wiatru.
                                                                                                                 Sylvia Plath Szklany klosz


Po przebudzeniu...

Słyszę delikatne - mamo!
Nie ma łez, obawy, jest po prostu wołanie - mamo! (w domyśle: mam ci coś do powiedzenia) .
Biorę ją z łóżeczka na ręce, głaskami okrywam i słucham... . 
Zamyka mnie w swoim uścisku, słowie, wzroku i  to sprawia, że jak Esther z powieści Sylvii Plath czuję na ciele ożywczy powiew łagodnego wiatru. Choć akurat bohaterka czuła się tak bardzo rzadko. 



Gdy włosy jeszcze w nieładzie, a wzrok jakby nieobecny, zaczyna opowiadać sobą historię.






Ona - Mała Dziewczynka:

Rozglądająca się wciąż za snem


Patrząca prosto w oczy  i w nich szukająca odpowiedzi



Zafrasowana poszukiwaniem sensu snu - może pomiędzy palcami dłoni ukryło się nieco tajemnicy?










Z przejęciem opowiadająca, co jej się przyśniło.












 i zawstydzeniem...
















Ale co najważniejsze już z uśmiechem...












A Sylvia Plath?

Jej teksty czyta się cały czas w ten sam sposób - idąc drogą biografii, szukając prawdziwego JA poetki - przeczytałam w artykule Amerykanka i Olbrzym Anny Godzińskiej w Papermint (Magazynie o książkach).

Ona  - niezwykła, zdolna, szukająca miłości - wtedy w cieniu męża - teraz błyszcząca bardziej.
Szczęśliwi do czasu, bo nie można rozmawiać ze sobą tylko w wierszach, dziennikach i opowiadaniach.  
Dla siebie, ale poza sobą, poza dialogiem, a przecież trzeba bez wyszukanych słów, prosto, zwyczajnie.
Dwoje ludzi w świecie metafor - jak napisała Anna Godzińska. I zagubili się pomiędzy nimi zupełnie.
Była także lękliwa, depresyjna - z całym wachlarzem, jakże jeszcze wtedy, młodych emocji ukazanym w Szklanym kloszu - czytałam na początku studiów i wtedy znalazłam się pod jej szklanym kloszem, jednakże na tyle swobodna, by nie utożsamiać się z bohaterką - a wiem, że wiele czytelniczek odnalazło tam siebie.

A Sylvia z Gwyneth Paltrow, której partnerował Dawid Craig?
Ja pokochałam ... . 


Jej wiersz z tych łagodniejszych.
Uwielbiam fragment, który jest doskonałym obrazem leżenia na trawie:
...To położenie jest dla mnie naturalne,
Gdyż wtedy rozmawiam swobodnie z niebem...
Dalej jest już tylko mocniej.
Doczytajcie zatem do powyższego fragmentu, może w poziomie z tomikiem wierszy nad sobą zamiast nieba.
A gdy już na trawie będziecie, rozmawiajcie swobodnie z niebem.


Jestem pionowa

Lecz wolałabym być pozioma.
Nie jestem drzewem zakorzenionym w ziemi,
Ssącym minerały i macierzyńską miłość,
Żeby każdego marca rozbłysnąć liściem,
Nie jestem też tak piękna jak klomb ogrodowy,
By wzbudzać okrzyk zachwytu wspaniałą barwą,
Nieświadoma, że wkrótce utracę swe płatki.
W porównaniu ze mną drzewo jest nieśmiertelne
A główka kwiatu bardziej godna podziwu.
Ja zaś pożądam długowieczności drzewa i śmiałości kwiatu.

Dzisiejszej nocy, w bladym świetle gwiazd,
Drzewa i kwiaty rozsiewają świeże zapachy.
Przechadzam się pośród nich, lecz mnie nie widzą.
Wyobrażam sobie, że kiedy śpię,
Jestem do nich bardzo podobna-
Myśli mi się mącą-
To położenie jest dla mnie naturalne,
Gdyż wtedy rozmawiam swobodnie z niebem,

A stanę się użyteczna, gdy położę się już na zawsze:
Wówczas drzewa choć raz mnie dotkną, a kwiaty znajdą dla mnie czas.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Wszechobecny Dopełniacz kojony mandoliną

Lampeduzianka odmienia przez przypadki, a dokładniej to ukochała sobie jeden - Dopełniacz!!!
Dopełniamy zatem zdania i już zmieniamy końcówki!!!
DOPEŁNIACZ kogo? czego? (nie ma) i odpowiedź córeczki Poli, Bai, Taty, Mamy, Baby.  itp.

Ja także zmieniam  Mianownik - zbędne kilogramy na Dopełniacz - nie ma zbędnych kilogramów. Zaczynam i obym wytrwała w Dopełniaczu. No, po drodze będzie Celownik - komu? czemu? przyglądam się zbędnym kilogramom - gdy stawać na wadze będę często. Choć jeszcze na razie jest przed oczami Biernik - kogo? co? widzę - zbędne kilogramy. W Narzędniku jeszcze -z czym idę? - ze zbędnymi kilogramami, no i chcę raz na zawsze skończyć z Miejscownikiem - o czym myślę? - o zbędnych kilogramach.

Dopełniacz z pytaniem pomocniczym pojawił się także na dzisiejszym drugim koncercie Rajskim.

Ale od początku.
Przyjechałam z koleżanką - Pan Tau jakoś nie wyraził chęci na dalsze muzykowanie dawne, więc z córeczką w objęciach został.
Jeszcze przed koncertem, udając się w miejsce gdzie król chodzi piechotą, natknęłyśmy się na poniższym korytarzu seminarium na postać jakże czarującą w swoim pośpiechu, w kruczoczarnych włosach  - z żelazkiem w ręku i instrumentem w pokrowcu kołyszącym się  na ramieniu  i to kołysanie udzieliło się nam
i właśnie kołyszącym się i poniekąd tęsknym wzrokiem odprowadziłyśmy muzyka do końca korytarza.



I jakież było nasze zdziwienie, gdy po niedługiej chwili stanął przed nami mandolinista ( o tak - mężczyzna grający na mandolinie i odnoszący sukcesy) izraelski Avi Avital i vitalność naszą wzniósł na wyżyny zasłuchania. Czarujący w swoim oddaniu mandolinie, czarujący takie czarownice jak my, łase na - dźwięki - nic innego;)

Avi Avita fot. materiały prasowe
Tym bardziej było czarująco, że wraz z nim i klawesyn (a na nim Joanna Boślak-Górniok) przędł swoją subtelną sieć pajęczo - dźwiękową - którą odkryłam właśnie w Paradyżu i w którą łapię się za każdym razem - i moje myśli jak rosa o poranku wraz ze mną - i harfa (Maria Christina Cleary) - tak pięknej budowy, jak piękny dźwięk z siebie wydaje.  I Beethoven i Bach i Vivaldi ożyli pod palcami tej zdumiewającej Trójki i uwiodła nas każda nuta pulsująca żywo w naszych otwartych sercach. I lirycznie i wesoło.


Jednak wciąż w myślach miałyśmy deser - i to wcale nie ten sernikowy, który i tak w przerwie gładził nasze podniebienia - ale muzyczny i nie tylko, bo tego wieczoru mieli królować przede wszystkim utalentowani mężczyźni.




I tu pojawił się Dopełniacz z pytaniem pomocniczym.
Muzycy z  The Danish String Quartet nie zagrali.
Frederik Øland – skrzypce
Rune Tonsgaard Sørensen – skrzypce
Asbjørn Nørgaard – altówka
Fredrik Sjölin – wiolonczela - poza zasięgiem naszych przynajmniej dwóch zmysłów!!!
I ciężko byłoby odgadnąć powód niebanalny w swojej banalności - złamana ręka jednego z duńsko-norweskich muzyków i to na naszej polskiej ziemi!!!
Młode niespokojne dusze hulały w myśl naszego powiedzenia: gdyby kózka nie skakała i przerobione na potrzeby wieczoru : to by rączki nie złamała.
Dyrektor festiwalu tym bardziej wyraził swoje ubolewanie, że muzycy od 2 lat przygotowywali się do wystąpienia na wrześniowym festiwalu w Monachium, z którym łączyli wielkie nadzieje, bo byli faworytami.
Teraz zamiast stawić czoła paradyskiej publiczności, łamią serca przed niedoszłą monachijska publiką. 
Pocieszyłam się zatem wnętrzem seminaryjnym i otworzyłam ramiona na zastępcze koncerty równie piękne.



Zostawiam Was zatem z Avi Avitalem i Bachem w jego wykonaniu na początek dnia.
Aromatyczna kawa, dialog muzyczny z przystojnym mężczyzną  od rana.
Jakże inspirująco, niebanalnie, znakomicie. Chłońcie!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

O tym jak słuchałam czterech filozofów z fletami w Raju

Mężczyzna patrzy światu prosto w twarz, jakby świat ten został stworzony ku jego potrzebom 
i urobiony ku jego upodobaniom. Kobieta zerka na świat z ukosa, pytająco, a nawet podejrzliwie.
 
                                                                                                                      Virginia Woolf Orlando

Na gorąco.
Jeszcze się żarzy we mnie dźwięk.
Snuję się od rana czterofletowo, bo cztery kobiety wczoraj wygrały na tym instrumencie miłosne pieśni muzyki dawnej - a moja opowieść była tak bardzo współczesna.
Marzenia, nadzieje, wątpliwości… Johannes Ockeghem (1410 – 1497) pojawiały się we mnie, współgrając z tytułem jednego z wykonanych utworów.
We wnętrzu klasztoru, gdzie myśli nie cichną, łapałam myśl za myślą, jak oddechy, zastanawiając się - może to banalnie zabrzmi, ale nad miłością właśnie.
Mąż - Pan Tau - zaciągnięty tam przeze mnie, urzeczony flecistkami, jednak po wszystkim powiedział - jak dla mnie chaos kompozycyjny, brak punktu zaczepienia. Bo ta muzyka nie jest taką, do jakiej dziś jesteśmy przyzwyczajeni. Ale ja odnajduję się w tych tak nieprostych historiach, jak nieprosta przecież bywa miłość. Znajduję punkty zaczepienia, harmonijnie porządkuję chaos, a to wszystko, bo kocham.
A kobieta? Właśnie takie - jak ten niezwykły koncert - jest jej myślenie o miłości, a wynika to z tego, że Serca kobiet są zawiłe [...] - jak zauważa Virginia Woolf.

Cezary Zych - dyrektor festiwalu - do każdego z koncertów dołączał słowo - oj niebanalne;), a poniżej to, jakim obdarzył Snów Consort - duński zespół, który tworzą :Patricia Roa Johansen – flety prosty, Camilla Bachhausen – flety proste, Christina Lauridsen – flety proste i moja ukochana, znana z poprzednich koncertów jako solistka  -Bolette Roed – flety proste, kierownictwo artystyczne:

Idealny wykonawca muzyki dawnej i idealny słuchacz muzyki dawnej to z definicji filozofowie. Nadając muzyce sens podejmują próbę innego spojrzenia na świat przeszłości w połączeniu ze światem dzisiejszym. Muzyka dawna dzisiaj to przecież nasze okno na historię, a poprzez historię nasze okno na teraźniejszość. Muzyka tak otwarta na nowe sensy, bo nie związana z żadnym sensem raz i na zawsze, znajduje swoją rację istnienia w poszukiwaniu w niej sensu. Muzyka pisana na consort viol da gamba jest arcyciekawym pretekstem do filozofowania, bowiem jest w niej i potrzeba harmonii (sięgamy kosmosu) i potrzeba dialogu (sięgamy religii) i potrzeba współpracy (sięgamy polityki) i potrzeba bliskości (sięgamy miłości) i potrzeba ciszy (sięgamy medytacji) i potrzeba samotności (sięgamy tajemnicy). To wszystko jest w takim samym stopniu dawne jak współczesne, w takim samym stopniu historyczne jak dzisiejsze. Pozornie czterech muzyków grających na czterech instrumentach należących do tej samej rodziny, a w rzeczywistości czterech filozofów rozpoczynających rozważania, których dalszy ciąg chcą przekazać znacznie liczniejszej grupie słuchających ich filozofów.

Więc jak przystało na słuchającego filozofa - w myśl filozofowania Pana Zycha :) - sięgałam kosmosu, religii, miłości, medytacji, tajemnicy - zaspokajając wyżej wymienione potrzeby... a za Virginią Woolf patrzyłam na pojawiające się myśli z ukosa, pytająco, a nawet podejrzliwie.

 A czy nie jest trochę tak, że mężczyzna patrzy kobiecie prosto w twarz, jakby została ona stworzona ku jego potrzebom i urobiona ku jego upodobaniom. A kobieta zerka na mężczyznę z ukosa, pytająco - doszukując się nieustannie wzajemnej inspiracji, zadziwień, gier słownych, porywów, czarów? Oby nigdy nie miała powodów, by patrzeć podejrzliwie.


Muzyka w Raju tu strona- festiwal - w Seminarium Duchownym w Paradyżu - po raz dziesiąty, ja w nim piąty raz, choć nie tak intensywnie jak zawsze, ale mam nadzieję na jeszcze jeden koncert.
Kawa i sernik paradyski - obowiązkowo - w klasztornych jadalniach serwowane sercem przez przystojnych i szalenie miłych studentów seminarium - może byli wśród nich tacy, którzy patrzyli światu prosto w twarz- choć dla nich tym światem jest Bóg.















Bolette Roed, foto: mat. pras./fot. Jette Jørs


czwartek, 16 sierpnia 2012

"Morze wracające" podźwiękami uczuć

Morze wracające

Pamiętasz? Było kiedyś morze 
szkliste w falistych linii łukach, 
morze, którego cieni można 
w obrazach szklanych dni poszukać... 
Morze czasami wzbierające 
roznosem huku na poszumach, 
szelestem w dali zamykanym 
na stoodległych morskich tumach. 

Morze płaczące świstem deszczu 
I perłopławiem pianorodne, 
dalekie, ciche, smutne głębią 
jak moje oczy twoich głodne. 

Morze przebite nocą w gwiazdy 
powraca czasem cicho, jaśnie, 
morze potęgi i miłości, 
które w twych oczach cicho gaśnie.
                                                               Krzysztof Kamil Baczyński

Jak moje oczy twoich głodne - powtarzam za Baczyńskim wspominając ostatnią podróż.
Bo tam spojrzałam w oczy morzu, głodna jego spojrzenia, zarumieniłam się, bo wiedziało więcej o mnie niż ja sama.
Zrozumiałam, że bardziej słone niż kiedyś, może ja mniej słodka, choć przecież dojrzalsza -ale nie jak owoc.
Lampeduzianka stawiała babki,  a ja wiedziałam, że z piasku nie chcę budować swoich wspomnień, a przecież i tak nie da się zapamiętać wszystkiego.  Niektóre z nich dalekie, ciche, smutne głębią. Dużo podźwięków z dzieciństwa powraca czasem cicho, jaśnie - kadry, smaki, zapachy, uczucia, ludzie tak bliscy, a których już nie ma. Wtedy jak morze płaczące świstem deszczu tęsknię głośno.Wiem, że starsi ludzie wracają do przeszłości i taka ze mnie - mimo niesędziwego wieku - starsza pani.


























Podoba mi się niezwykły spokój córeczki, który ogarnia, gdy siada na plaży. Nie jest rozbiegana, raczej skupiona na piasku, który w takim ogromie ma do przesypania.
Może jest już w niej - choć taka jeszcze malutka - jakaś pokora - przed morzem potęgi i miłości.

Mam tomik Kazimierza Przerwy - Tetmajera - wyjątkowy - rodzinny.
Wydanie z 1898 roku.  I w nim Morze na stronie 90 - nieskończone, ciemne, ciche ... - jak myśli, które przychodzą długo w noc.
Morze i jego głębie przepastne i bezdenne duchowością pełne, gdzie jak okiem sięgnąć krajobraz niby ten sam, a inny z każdym światłem, podmuchem, nastrojem. I rozpraszają się i odlatują, by powracać echem myśli me tam, daleko, przez wodne bezdroże.






I piosenka, której słuchałam dawno, dawno temu  na plaży, gdzie miłość młoda bolała jak nigdy i  muzyka była wspaniałą ścieżką dźwiękową do krajobrazu tego zewnętrznego jak i tego w środku i tak właśnie mi było i morze nie ukoiło.


środa, 8 sierpnia 2012

"Zakwita ogród niezbadany..." wśród książek, które znajdują drogę

Tak mi mówili aniołowie,
Co znają prawdę, skryta w słowie,
Że tam, gdzie wisząc nad przestrzenią,
Brzegi wieczności się zielenią,
Przedarłszy czasu mdłe osłony,
Wzgórzami tęsknot otoczony,
Zakwita ogród niezbadany,
Zaczarowany, obłąkany -
Zaczarowany skonem zorzy
I obłąkany mgłą bezdroży! 
[...]

                                                                       Bolesław Leśmian Ogród zaklęty


Znalazłam się w zaklętym ogrodzie, a skąd wiem?
Dzień wcześniej poszukiwałam pewnej książki w internetowych księgarniach, a po przybyciu na miejsce lektura znalazła mnie sama, stojąc dumnie na półce, złapała mnie wzrokiem. I już nie było odwrotu.
Weszłam zatem w Zbyt głośną samotność Bogumiła Hrabala, samotność niełatwą, mocną, prywatną, która z myśli nieprzerwanej utkana i tym bardziej słyszalna w cichym miejscu róż, kwiatów i ziół, drewnianych domków na obrzeżach Kamienia Pomorskiego, pięć kilometrów od morza, z pomidorami malinówkami od zaprzyjaźnionego ogrodnika, ze świeżym pieczywem dostarczanym rankiem przez właścicielkę z pobliskiej małej piekarni, gdzie bułka z pomidorem i dymką z każdym kęsem kusiła smacznie, kąsając podniebienie i była w tym jakaś prawda zamknięta we wspomnieniu smaku z dzieciństwa.

Wiedziona zatem myślą hrabalowska za rękę, przemierzałam ogród zaklęty także w jego słowach, gdzieś po drodze jaśniał Coetzee i jego Powolny człowiek (kiedyś czytałam Hańbę, więc znaliśmy się w pewnym sensie) - niedokończony, bo czasu zbyt mało - ale znajdziemy się i dokończymy ten dialog... .

Będąc jeszcze na studiach pamiętam jak siwowłosa już przeobficie jednak wciąż piękna i taka pełna dostojeństwa, ale i ciepła Pani Profesor od łaciny, która na tablicy kaligrafowała jak nikt inny- opowiedziała nam na jednym z pierwszych spotkań swoją historię - do której często wracam i którą uwielbiam.
Jeszcze jako młoda studentka biegła w wielką ulewę z przyjacielem chodnikiem i w pewnym momencie zauważyła na ruchliwej ulicy książkę, której strony przewracane były podmuchami jeżdżących samochodów i mokły od deszczu. Z szacunku ogromnego do książki, nieobojętna na tak okrutny los słów i wiedziona zdziwionym wzrokiem przyjaciela odradzającego wyczyn, wtargnęła na jezdnię i cudem unikając potrącenia, chwyciła książkę, tuląc ją mocno do siebie i bohatersko ratując przed całkowitym zniszczeniem.  I jakież było jej zdziwienie, gdy zorientowała się jaką to pozycję trzyma w dłoni - podręcznik do łaciny. I wtedy już była spokojna i wiedziała, że mimo niezadowolenia rodziców, którzy mieli dla niej inne plany, dobrze wybrała.
A Wy macie historie, w których książka znalazła do Was drogę?






 








Bolesław Leśmian pierwszą strofą otworzył drzwi do ogrodu różanego.
I niekiedy po mocnym deszczu, a nawet gradobiciu,
zamykałam oczy i trwałam - pachniało tak osobliwie, że nawet anioły
milczały... .
I nie było wśród róż cierni, które przecież wcale nie potrzebują ogrodu, by sięgać tam, gdzie boli najdotkliwiej - choć właśnie takie lektury wybrałam z tamtejszej półki - niewakacyjne, raczej bez słońca.
Róże Paula Raymenta, bohatera powieści Coetzee, w miejscu, w którym się rozstaliśmy już nie miały płatków, a może bardziej - jeszcze nie miały -... zostałam z taką nadzieją, bo tyle się jeszcze mogło wydarzyć. 60 strona z 260 - ile na tych 200 może być nadziei?



























Lampeduzianka skończyła dzisiaj półtora roku!!!


środa, 1 sierpnia 2012

"Życie ma swoje braki...", które wypełnia kawa z Przyjaciółką.

Podjęłam ten walc - z niedowierzaniem, łzą, przyspieszonym oddechem.
Zatańczyłam go z Michele Williams  - podtrzymując ją w postanowieniach, tęsknotach, wyborach.
Pragnienie nowego, ekscytującego, świeżego, nieznanego... - a pod prysznicem na basenie jedna ze starszych kobiet wylewa jej kubeł zimnej wody na głowę, mówiąc - nowe zrobi się stare... .
Życie ma swoje braki i nie wypełnisz ich choćbyś się zesr..ła - wykrzyczane pod koniec w stronę bohaterki, w moją stronę -  uderzyło mnie obuchem w głowę, łzy trysnęły - szlochałam jak dziecko.
Tyle niedosytów, ukrytych pragnień, niespełnionych marzeń, nieprzeprowadzonych rozmów, a wszystko to może na zawsze pozostać poza moim zasięgiem. Bo np. nie to miasto... w innym miałabym tyle rzeczy na wyciągnięcie ręki, tyle bym zrobiła, a życie kulturalne rozkwitałoby wypełniając mnie po brzegi... .
Jednak życie jest nienasyceniem, walką o spełnienia, które i tak okazują się być na moment.
Gdzieś przeczytałam, że najpiękniej jest na coś czekać, gdy to się wydarza - jest cudownie, ale uczucie oczekiwania raduje bardziej.
Myślę, że po drugiej stronie doświadczymy olśniewającej pełni - warto na to czekać i w to wierzyć.
A teraz doceniajmy to, co mamy!

Ja więc wypełniałam braki mojego życia pobytem we Wrocławiu.



Festiwal filmowy - mimo iż z jednym oglądniętym filmem na kilkadziesiąt - cieszył bardzo.
Poranek spędzony w ogrodzie Teatru Lalek, gdzie na kanapach obok - Radiowa Trójka prowadziła program na żywo - z wywiadami, omówieniami, z uśmiechem, gdzie Latte w towarzystwie Przyjaciółki smakowało tak wybornie jak Jej słowa, a pomiędzy nimi zatapiałam się wzrokiem w Jej iście tycjanowski kolor włosów.
Lampeduzianka zaś śniła swoje sny obok w wózku o swoich malutkich jeszcze, ale jużprzecież, pragnieniach.












































A my szykujemy się do podróży - niedalekiej:)
Ecorosarium -brzmi tajemniczo i wielce zachęcająco.
Wśród róż, lawendy i tamtejszych pomidorów będę przechadzała się wąchając drewniane ściany domku       i wypełnię kolejne braki mojego życia.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...