wtorek, 24 grudnia 2013

"Gdy sianem odurzeni nie znamy cierpienia"

Na tę kolędę – nockę, chwilę zapomnienia
Gdy sianem odurzeni nie znamy cierpienia
                                                             Kolęda – nocka ( fragment )
                                                             Ernest Bryll



Na Ten Czas Cudów Boże Narodzenie w Bullerbyn Astrid Lindgren, które niezmiennie mnie zachwyca.
A pomiędzy przepiękne ilustracje Ilon Wikland wkładam fragment wiersza Baczyńskiego.
Dobra Wam życzę i spokoju i piękna i spełnienia i zapatrzenia w drugiego człowieka, a przecież to wszystko razem to Miłość. 
Więc chyba Miłości po prostu i aż... .

Aniołowie, aniołowie biali,
O! poświećcie blaskiem skrzydeł swoich,

by do Pana trafił ten zgubiony
i ten, co się oczu podnieść boi,
i ten, który bez nadziei czeka,
i ten rycerz w rozszarpanej zbroi
by jak człowiek szedł do Boga-Człowieka,
aniołowie, aniołowie biali.


K. K. Baczyński









A Lampeduzianka z masy solnej wyczarowała leśne zwierzęta i oprószyła je śniegiem brokatu.
Ja wypatruję tego z nieba... .








niedziela, 15 grudnia 2013

Papuszy świat w kadrze

W lesie wyrosłam jak złoty krzak,
w cygańskim namiocie zrodzona,
do borowika podobna.
Jak własne serce kocham ogień.
Wiatry wielkie i małe
wykołysały Cyganeczkę
i w świat pognały ją daleko...

                                                                             PIEŚŃ CYGAŃSKA Z PAPUSZY GŁOWY UŁOŻONA (fragment)





Byłam na pokazie premierowym Papuszy w reżyserii Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze
z udziałem Zbigniewa Walerysia (grającego męża Papuszy - Dyźka  i nie dziwią te wszystkie nagrody - najlepszy z wszystkich! ) i Antoniego Pawickiego ( który wcielił się w Jerzego Ficowskiego).
Kadry to czysta poezja.
Nie mogłam oderwać wzroku, siedziałam jak zaczarowana - zupełnie jakby ktoś podarował mi świat na nowo. I to jaki świat!!!


...a srebrny księżycuszek,
ojciec indyjskich pradziadów,
światło nam niesie,
w namiocie przygląda się dzieciom,
Cygance służy swym światłem,
żeby dziecko jej przewinąć było łatwiej
.

                                                                                    
                                                                                                        PIEŚŃ CYGAŃSKA Z PAPUSZY GŁOWY UŁOŻONA (fragment)




Zima biała nastała,
spadł śnieg jak wielka mszysta poduszka.
Ubrał wszystkie jodły zielone,
gałęzie im poprzyginał.

Koń rozrzuca śnieg czterema podkowami
i serce się schyla
jak zielonej jodełki gałęzie.


                                                           ZIMA BIAŁA NASTAŁA (fragment)









 


I nie ważne tak bardzo jest to, że historia filmowa różni się od tej prawdziwej, a przecież i tak zanurzonej     w wielu legendach... .
I nie smuci tak bardzo to, że Cyganie obecni na premierze mieli wątpliwości i żale...
Dla mnie to była historia zamknięta w obrazach, pod obrazy przemalowana i tak barwna w swej czerni i bieli, że zobaczyłam jeszcze więcej... .





sobota, 7 grudnia 2013

"...twe ręce moją pieśń odnajdą"- o Papuszy "czy bajką było to, czy prawdą? "


 – Ze mną porozmawiać przyszli? Są poety, są wiersze śliczne, baśnie zachwycające, ale ja niczym nie jestem. Nauki żadnej nie posiadam, żadnej szkoły. Co może powiedzieć stara Cyganka podobna do prawdziwka zapomnianego w jesiennym lesie? Jestem dziewczyna biedna, spod krzaku. Nerwowa, duszę mam malutką. Jestem zwyczajny człowiek, może gorszy od wszystkich. – Papusza mówi to szeptem i szeptem dodaje: – Zachodźcie.*

                                                                                             * Angelika Kuźniak Papusza






Zaszłam. Usiadłam na stołeczku. W blaszany talerz uderzam widelcem, próbując złapać ziemniaczaną bryłkę ( pół biedy jak z obiadu zostało kilka ziemniaków. Papusza podsmaża je na margarynie i podaje na blaszanym talerzu)*
Nagle Papusza złapała moją dłoń, otworzyła delikatnie, zahaczając o serce i wróżyć zaczęła... .  ( ja na ten przykład wróżę psychicznie: poznaję kiedy człowiek w niedobrym humorze i kiedy rozkochany i zakochany i poznaję z czoła, co to może być za człowiek; czy dobry, czy zły, czy mądry, czy głupi, czy ma wolę silną , czy złamaną[...] Musi być jakiś duch, jakieś tchnienie i wtedy człowiek wszystko wie)*
Pomiędzy słowami jej wierszy- pieśni na siebie nieznaną patrzę.
Na podstawie jej opowieści tworzę własne mapy - nieznane dotąd, którymi podążam.
Jestem w taborze, ognisko wieczornych poczytań rozświetla chwile z mocą, o jakiej już zapomniałam.
Z Ficowskim, Tuwimem zaprzyjaźniam się poprzez listy, które ślą do Papuszy.
Tak bardzo chciałabym jej szepnąć - jak piękna jest - że Lalka (po cygańsku lalka to Papusza) najpiękniejsza z duszą tak prawdziwą, że aż onieśmiela. 
W majowym słońcu jagody zbirałam, czarne jak łzy cygańskie. Na gałązkach się huśtałam. Żyłam wodnym szumem i jego srebrzystym dźwiękiem. Śpiewać nauczył mnie wiatr, ruczaje płakać. A jak lipy kwitły, to aż mnie zatykało, tak miód było czuć. W górach też cudnie. Jechalimy potokiem, pienił się, skakał, chodził po kamieniach, w deszczu groźniał, rozlewał się, wszystkich nas potopić chciał. Cyganka zejszła z wozu na drogę i tańczyła. Czemu? Bo jej radość była. Kawałek chleba suchego ugryzła, wody się napiła i była szczęśliwa. Z gołymi ręcami jechał człowiek po świecie.*





A i czas mi obcy, bo i malutka jestem jak Bronisława przy matce i dojrzała nad wyraz, gdy o śmierci męża Dyźka czytam w pierwszych słowach powieści.
Czas w tej opowieści to czas cygański i trudno mu ufać. Zapytaj Cygana o kwiecień, odpowie: "To jak kwitną jabłonki". Wrzesień? "Jak kopali kartofle". O lata pytać nie warto, nikt w taborze nie liczył.*





Nie wiedziałam, nie znałam... . W Radiowej Trójce Celińska poruszyła niejednego, który nie wyszedł z samochodu, dopóki danego dnia nie skończyła Papuszy Angeliki Kuźniak. Ja nie słuchałam, ja zaczytałam się do ostatka, ze szczętem, ze łzami - tymi... co jak grochy są.
Angelika Kuźniak w swojej książce oddała głos Papuszy, gdzie ona sama o sobie opowiada poprzez nagrania, listy, a resztę autorka uzupełnia o dopowiedzenia i rys historyczny. Dlatego tak blisko serca, tak prawdziwie, tak jasno, tak melodyjnie.  W rytm jej słów łzy spływały, serce drżało, a zakupione później Pieśni Papuszy to nurt, któremu rzeka moich łez poddała się bez wahania.  

 Dobre ludzi dali mieszkanie, ale wziąć słowika w klatkę zamknąć, to on wszystko traci. Choć pięknie śpiewa, to jemu jest smutno. A ja cygańska córka, las mi zdrowie daje. Jechałam taborem, to czułam się jak królowa Bona. Do mnie należeli perły rannej rosy. Moje były gwiazdy złote" *

Moment zatrzymania taborów przez władze po wojnie, to jak odcięcie skrzydeł.



PIOSENKA
(gilori)


Po wielu latach,
a może już niedługo, wcześniej,
twe ręce moją pieśń odnajdą.
Skąd wzięła się?
Czy w dzień, czy we śnie?
I wspomnisz, i pomyślisz o mnie –
czy bajką było to,
czy prawdą?
I o moich piosenkach
i wszystkim
zapomnisz.

                                                                                                             Papusza Lesie, Ojcze mój
 

„Nocą przychodzą do mnie gila, piosenki. Z lasu przychodzą. Zlatują wesołe, jak stado wróbli. Dręczą, dzwonią, wołają. Raz śpią ze mną, a raz spać nie dają. Między jedną a drugą słyszę cygańską muzykę, skrzypki, arfy, gitary, kastalety. I ja wtedy tańczę. Tańczy Cyganka jak liść na wietrze, jak dym z ogniska, jak słońca promyk wesoły, gorący. I nagle wszystko przepada w ciszy, a ja płaczę i tu mnie boli, pulsy… Doktór powiedział, ażeby ja nigdy już wierszy nie pisała. Zabronił mi przyjmować te piosenki w domu, bo mnie zabijają. Tylko gdzie się przed nimi schowam? Prawdę powiedzieć, ja jestem zadowolniona, jak przychodzą. Od razu cały tabor stoi mi przed oczami”*


Papusza- gotowa ilustracja
Bartek Kociemba
Chyba wiosna była. Akacja kwitła. Robił i mówił: Pani jest talentliwa i pani tworzy coś takiego jak kiedyś jakiś pan Mickiewicz. Niechże pani pisze". Pisała nie wiersze, lecz pieśni.Coś we mnie znajszli. Bo Pan Tuwim jeszcze. Znajszli jakiś wielki talent. A ja takich pioseneczek, co oni chcieli to mogłam kiedyś miliony zrobić. szłam górami, lasami. Jeden moment i już. Pan Jerzy mówił, że to wiersze, ale to nie byli wiersze. Piosenki. Wierszy są inny. Trzeba rym składać, a piosenka to prosta. Piosenka to niżej. A wiersz wysoko, trzeba kształconych ludzi. Musi być uniwersytet, a ja nie mam ani jednej klasy kończonej. Nie mogę być wierszopisarka. Ze serca? A, ze serca to tak. To pan Ficowski zrobił mnie wierszopisarką.*

A na spotkaniu z Angeliką Kuźniak byłam, mknąc po pracy szynobusem poza miasto moje - choć wydawało się nie do osiągnięcia - zawalczyłam i  udało się z lekkim opóźnieniem.
Na pytanie do autorki o powód napisania reportażu, padły słowa:
- Dlaczego? Bo urzekła mnie wolność, takiej wolności nie jesteśmy w stanie dotknąć, poczuć. Głęboki oddech przy czytaniu wierszy Papuszy. 
I poczułam tą wolność i oddychałam pełną piersią. Oddycham.


PS O filmie Papusza wkrótce. Kto nie był - niech wahania porzuci.



piątek, 22 listopada 2013

"Alicja w Krainie Czarów" - przyjaciółka od zabaw!


 Mam na imię Alicja, za pół roku skończę osiem lat. Wczoraj pan Carroll, znajomy taty, zabrał mnie     i moją siostrę na łódkę. Kiedy płynęliśmy, pan Carroll opowiedział nam bajkę tak piękną , że prawie w nią uwierzyłam. Chcesz posłuchać?

                                                                                       Lewis Carroll Alicja w Krainie Czarów
                                                                                       Opowiedziała Bogumiła Kaniewska
                                                                                       Zilustrował Zdenko Basić




Alicja w Krainie Czarów zjawia się jeszcze letnio, gdy jak bohaterka zasiąść można na trawie i wypić filiżankę herbaty.
Urodzinowy podarunek czytany (przez mamę) i jednocześnie przeglądany( przez córkę) z taką częstotliwością, że niektóre nietypowe( interaktywne) elementy tej przygody zostały nieco nadgryzione zębem czasu. Przepiękna, czarująca nas niezmiennie historia opowiedziana nieco mniej odważnie i wymagająco językowo - tak, by sprostać mojej Lampeduziańskiej dwulatce z kilkoma miesiącami.
Smaczki to ilustracje, okienka, zagadki, zabawy.
Na tą najprawdziwszą poczekamy jeszcze kilka lat, a czas odmierzy nam zegar Kapelusznika - który  pokazuje dni miesiąca , ale wcale nie pokazuje, która jest godzina! Bo przecież, według właściciela nie musi, gdyż tutaj jest zawsze szósta.
- Czy to dlatego cały stół jest zastawiony do podwieczorku? - zapytała Alicja.
- Tak, właśnie dlatego- potwierdził Kapelusznik. - Pora na herbatkę nigdy nie mija, więc nie mamy czasu, żeby pozmywać.






















Kiedy Alicja zobaczyła Marcowego Zająca i Kapelusznika, siedzieli akurat przy stole nakrytym do podwieczorku i popijali herbatkę. Między nimi zaś spał suseł, którego traktowali jak poduszkę, rozmawiając nad jego głową. 

Chociaż stół był bardzo duży, wszyscy trzej toczyli się w jednym rogu, a kiedy zauważyli nadchodzącą dziewczynkę, zaczęli wołać:
- Nie ma miejsca! Nie ma miejsca!

Na ostatnim zdjęciu uczta na modłę tej z Alicji - Lampeduzianka zaaranżowała, a siebie posadziła na fioletowej kanapie.
Zdjęcie jeszcze przed wypiciem buteleczki z karteczką Wypij mnie.

A gdzie ja jestem?
W jakiej Krainie Czarów?
W taborze...
 z Papuszą... . O tym wkrótce.


.




 I jeszcze piosenka Cocteau Twins - Alice i film Stealing Beauty... ukochane nadal.
 

 

czwartek, 31 października 2013

Owinięte w "Chustę babci" poezje Julii Hartwig.

Człowiek, który zabiera się do  czytania wiersza, z góry wie, że przekroczy granicę codzienności.
Szuka w poezji czegoś, co da mu wsparcie, albo go zadziwi, ucieszy. 
                                                                                                                                  -Rozmowy z duchami -Gazeta Wyborcza,
                                                                                                                                  wywiad z Julia Hartwig 
                                                 

Jak dotrzeć
Jak dotrzeć - i czy trzeba - do tego podziemnego świata
który jest jak labirynt i gdzie wyśledzić można
nić jaką snuła zmęczona Ariadna
(To ty jesteś Ariadną ty zginiesz na brzegu opuszczona)
Jak dotrzeć - i czy trzeba - do tego podziemnego świata
pamięci która śpi i czeka na zbudzenie
na łaskę zgody z tym co się zdarzyło
czy może na upokorzenie co płynie z niemocy
wobec przeszłości To co miało być jednością
leży jak przewrócony na bok wieżowiec
wypełniony echami zaklęć i pożegnań
lustrami które zachowały odbicia twarzy tych co odeszli
Komu zdać trzeba sprawę? Gdzie złożyć rachunek?
                                                                                             Julia Hartwig

Tak mi dobrały się razem Chusta babci Asy Lind  z Julią Hartwig.
Słowa tej drugiej odnalazłam ostatnio.
Czytając z nią wywiad, zahaczyłam o mądrości:
- To chyba największa wada wieku późnego - brak rozmówców.
które były odpowiedzią na pytanie Jarosława Mikołajewskiego o to, czy brakuje jej Czesława Miłosza jako rozmówcy.





I stanęłam, pomyślałam o tych najbliższych, o tym, że przecież utracimy się kiedyś bezpowrotnie.
A i już świat bez niektórych, bez których wydawał nam się niemożliwy -istnieje. Straciliśmy - tych najmądrzejszych, wiekowych, przyprószonych siwizną, ale i doświadczeniem, z którego tylko czerpać jak ze źródła.
Jest w filmie Machulskiego "Ile waży koń trojański" taka scena, w której główna bohaterka cofa się w czasie i spotyka tam żyjącą wciąż, ukochaną babcię. Tyle do dopowiedzenia, wzruszenie, utulenie - trwanie, ponowny dar spotkania wypełniany po brzegi.
Gdy w snach spotykam swoją babcię - nadrabiamy czas - dotykam jej włosów, które uwielbiałam czesać i zapominam o tym, że jej już nie ma. To dobre niepamiętanie. Jeszcze nie przedstawiłam jej córeczki. Ale jest przecież w niej zaklęta.

-A co jest teraz? - zadaje pytanie dziennikarz naszej rozmówczyni-poetce.
- Mogę  pisać,  chodzić. Mogę widywać się z ludźmi, rozmawiać, słuchać muzyki - to ciągle sprawia mi radość i każe myśleć, że życie jest dobre. To niebolesny okres uspokojenia i bardzo łagodnego poczucia, że przeżywam ostatni fragment. Spokorniałam. [...] Wiem, że mogę tyle, ile mogę,nie więcej.  Trudno to nazwać zadowoleniem, raczej pewnością, że tak musi być.


Z Chustą babci nie inaczej.
Zaczyna się tak:
Biliam jest moim najlepszym kuzynem. Znamy się od zawsze. Znaliśmy się zanim nauczyliśmy się mówić. Oboje lubimy to samo:
białe kamyki,
te same potrawy,
a nawet fryzury.
I jeszcze lubimy myśleć. Biliam i ja. Razem się zastanawiać. Tylko we dwoje.

Myślą więc razem, a chusta babci pozwala działać ich wyobraźni. Razem przemierzają miejsca jak ze snu, a babcia stoi na straży i broni ich świata przed dorosłymi. Wie więcej, domyśla się, czego potrzebują najbardziej i jest najmądrzejsza na świecie.
Jestem zachwycona narracją książki, jej poetyckością dziecięcą, tematem.
Ilustracje Joanny Hellgren uwypuklają słowa.
Cudo!
Podsumować mogę tylko fragmentem wiersza Julii Hartwig.

Spójrz w jasne oczy dziecka
i zacznij sylabizować
kaligraficznie zadanie,
które zgubiłeś w podróży
zatraceń swego wspomnienia.


























poniedziałek, 28 października 2013

"Syreni śpiew kuchni" zasypany gradobiciem okruchów.

Zaczynamy od jesieni, bo wtedy wszystko się zmieniło.
Lubię jesień bardziej niż inne pory roku za jej mgliste poczucie celowości,
niedoświetlone poranki, ogniska, pieczone ziemniaki, nostalgię, kasztany i fajerwerki.

                                                                                                    Sophie Dahl - Apetyczna Panna Dahl 

























Rzadko obecna.
Jesienna już jestem i kuchenna, pomiędzy subtelnym jeszcze zachwytem tym, co za oknem i coraz odważniejszym spojrzeniem na to, co we wnętrzu odnowionej kuchni - tej wyczekanej. 
I pasują do niej książki kucharskie, które czytam częściej i oglądam niż wykorzystuję w praktyce.   
Ta książka ze zdjęcia otwarta na stronie, gdzie widnieje napis : mocna herbata i Miles Davis zaczyna się tak:

Był koniec września. Miałam osiemnaście lat i właśnie zupełnie bezceremonialnie skończyłam szkołę. Nie miałam pojęcia, czym chciałabym się zając, poza niejasną wizją, że zostanę pisarką, zamieszkam we włoskim palazzo i adorowana przez jakiegoś Włocha, który będzie codziennie wysyłał do mnie listy miłosne, będę przemykać przez rzymski rynek w sukni a la Sophia Loren z koszykiem dojrzałych, wonnych fig. Próbowałam wytłumaczyć to mojej matce w czasie lanczu , który jadłyśmy w restauracji przy Elizabeth Street w Londynie. Jakoś nie podzielała mojego entuzjazmu.





Każda pora roku zaczyna się przedmową - osobistą, do zaczytania.
Ta jesienna, którą rozpoczęłam, kończy się tak:

   I wiecie co? Jestem znów w miejscu, w którym byłam, mając siedem lat, może poza koralową szminką i niepowtarzalnymi kapeluszami. Nie udało mi się umknąć  przed syrenim śpiewem kuchni, której jestem nieodłączną częścią. Mówię o kuchni w sensie dosłownym i metaforycznym. 
  Atmosfera kuchni jest lekka i odprężająca, a budzące poczucie winy podejście do jedzenia absolutnie niedopuszczalne. Cenimy sobie uzdrawiającą moc czekolady. W kuchni jest piec, przy którym leżą psy ze schroniska... Przy oknie może stać pianino... W długie letnie dni drzwi do ogrodu są szeroko otwarte, a po kuchni lata kilka leniwych, nieżądlących pszczół. Kiedy pada, jest tu miejsce, żeby poczytać, a łyżka sama znajduje drogę do miski z ciastem. Herbatę pije się w poważnych rozmiarów filiżankach... triumfuje poczucie równowagi i humoru. To kuchnia moich dziadków, tylko z fotelem. To leniwe śniadania, przyjaciele kołyszący dzieci na kolanach, niedzielne pożegnania z obietnicą powrotu.

Uwielbiam takie historie zawieszone gdzieś pomiędzy Jajkami w koszulkach na pieczarkach z kozim serem, a Indyjskimi plackami ze słodkich ziemniaków.

    
















       U mnie w czasie niedzielnej sesji leniwy poranek ozdobił kolorowy czajnik, który wybulgotał (bo nie ma gwizdka) melodię mocnej owocowej herbaty, a piosenka Tori Amos o wymownym tytule- Flavor dopełniła całości.
      Już pokochałam surowy (jeszcze czekający na bejcę) sosnowy delikatny stół z Ikei - przy którym wiem, że wydarzy się mnóstwo uczt - naszych malutkich - z Panem Tau i Lampeduzianką, tyleż samo słów wpadnie nam do talerzy i filiżanek, otłuścimy rogi stronom gazet i książek, zasypiemy blat gradobiciem okruchów.
      I choć marzyłby mi się dom z ogrodem, z którego do kuchni zlatują się zasapane dzieci - wygłodniałe po inscenizowanych na świeżym powietrzu baśniach, to mam kuchnię na 3 piętrze i widok z pierwszego zdjęcia i tyle w niej szczęścia, że wystarcza!


czwartek, 10 października 2013

"Człowiek musi się opowiedzieć" - Wiesław Myśliwski


Pisałam wcześniej o wywiadzie w Radiowej Trójce z Wiesławem Myśliwskim.
Mocna, mądra rozmowa z człowiekiem, który wiedzą onieśmiela
Sama nie wiem, jak to się stało, ale z notatek sporządzanych w trakcie wywiadu, z których pochodzą poniższe cytaty - napisałam list - chaotyczny, gorący, niepoukładany, z niedokończonymi zdaniami - wysłany zaraz po napisaniu do Redaktora audycji Z najwyższej półki. I ... przyszła książka  - a było dziesięć papierowych i dziesięć elektronicznych do wygrania, ale słowa wyszły bardziej z potrzeby serca - nie spodziewałam się nagrody. Redaktor pisał, że przyszło ponad 1000 listów - czyli nie tylko moja potrzeba to była, nie tylko ja drżałam nad klawiaturą zaraz po wywiadzie.

Drogi Panie Michale!

            Jakie to znamienne, że pomimo tego iż tak bardzo chciałabym napisać do Pana ten list odręcznie z całym wewnętrznym światem , bo jak mówi autor -człowiek jest w piśmie ręcznym. Bo przecież "to co ważne musi być zapisane ręcznie". Chyba najbardziej cieszy mnie możliwość "opowiedzenie siebie" - to tak jak mówił autor "człowiek musi się opowiedzieć".
           
Dwu i pół letnią córeczkę położyłam w łóżeczku, powiedziałam jak ważna jest dla mnie chwila z tą audycją, zasnęła natychmiast dając mi możliwość zasłuchania.

 Maż wrócił z ogrodu i wchodząc do mieszkania i widząc mnie oderwaną i notującą - dzielnie milczał. Gdy zaprosiłam do wspólnego słuchania (a szykował właśnie kolację), powiedział, że podsłuchuje.

Cudna audycja, doskonale zmontowana, mądra Panem i Rozmówcą.
          
Mam 33 lata i już tak bliskie mi jest pojmowanie czasu, który już za mną . Już nie młodość, w której mogę być kim chcę, gdzie chcę - już po konfrontacji ze światem, z rzeczywistością o której mówił pisarz, że przecież jest ona "wewnętrznym światem człowieka" - i nie ma takiej samej rzeczywistości dla wszystkich. Więc już skonfrontowana z moim wewnętrznym światem, nauczycielka języka polskiego w szkole podstawowej, żona Człowieka, którego kocham (ale "czy tym samym stopniem miłości"? tego - jak sam pisarz- nie wiem, ale czuję, że jesteśmy blisko z wkładem w miłość naszą) -  mama Dziewczynki, za która wzięłam największą odpowiedzialność, bo kocham ja całym sercem ("Czy stać nas na większą odpowiedzialność niż miłość "? zapytuje autor) i kobieta, która już wie, że to co kiedyś wydawało się wieczne dla mnie ( czyli młodość właśnie) już teraz z prędkością mknie i jestem z każdym dniem już tylko starsza, świadomie starsza, zawsze już starsza -  bez złudzeń, bez szans na szalone zmiany, bo przecież uwielbiam być tu, gdzie jestem, bo czuję się bezpieczna, kochana i  cieszą mnie małe zmiany, dążenia. Ważne, że z ta nadchodzącą starością przychodzi to, że jesteśmy "coraz bardziej świadomi, bliżsi siebie..." jak podsumowuje pisarz.
         
Słuchałam tego wspaniałego wywiadu i wszystko we mnie drżało, wszystko jakby dla mnie, o mnie  - niesamowite. Nie czytałam książki, a po wywiadzie mam podobne uczucie jak Pan do książki - ten wywiad był o człowieku, którym ja jestem.
         
Dziękuję Panom z całego serca za ten czas, czas w którym refleksja za refleksją i mogłabym tak jeszcze pisać i pisać o tym co ważne, bo chyba wszystko. Niesamowite, ze każde zdanie było właściwie najważniejsze. A łzy popłynęły, gdy autor mówił o młodości -smutnej, przykrej - a przecież jest tak wielkim i mądrym człowiekiem!
          
Moją ręką, która "przedłużeniem głowy, uczuć, myśli" - stukam w klawiaturę i podpis składam elektroniczny, choć tak bardzo chciałabym odręczny. I jeżeli mogłabym dzierżyć w rękach to Dzieło, to tylko takie, gdzie mogłabym zakreślać ołówkiem cytaty, wąchać świeży druk i kartkować.

           Pozdrawiam nocą.








wtorek, 10 września 2013

Jak to jest dorastać w świecie błękitu?



     Zresztą to życie było łatwe. Niewielu ludzi na świecie cieszy się życiem tak przyjemnym, bezproblemowym i bezrefleksyjnym. Nikt na tym wybrzeżu nie leżał i nie zapłakiwał się z powodu popełnionych grzechów czy braku pieniędzy, żeby nie wspomnieć o jedzeniu. Cóż za piękna gromadka, wytworna i piękna od słońca, sportu, zdrowych potraw! Niewiele osób wie, że istnieją takie krainy, chyba że zawitają tam na krótkie wakacje albo dowiedzą się o nich z oszałamiających podróżniczych opowieści. Słońce i morze, morze i słońce i nieodmiennie szum morza na plaży.

    Dziewczynki dorastały w świecie błękitu. Każda ulica kończyła się morzem, niebieskim jak ich oczy – jak często im powtarzano. Nad głowami miały błękitne niebo, które zasnuwało się chmurami i szarzało tak rzadko, że uznawano to za atrakcję. Wiejący równie nieczęsto ostry wiatr, niósł ze sobą przyjemny powiew soli, a powietrze zawsze było tu słone. Dziewczynki zlizywały sól z własnych rąk i ramion, a także sobie nawzajem bawiąc się w szczeniaki, jak to nazywały. […] 
Nieodmiennie przez całe dzieciństwo, dniem i nocą, dziewczynkom towarzyszył szum morza, łagodny plusk fal, niczym oddech, wyciszający i kołyszący do snu.
  
                                                                                                                  Doris Lessing  Idealne matki





Z sobotnim niebem czytałam, z błękitem jak z kart opowiadania,
z wiatrem delikatnym przewracałam strony, z poszumem liści - między innymi tymi jesiennymi także.
I nie mogłam się oderwać.
Prosto, sugestywnie, emocjonalnie przemówiła do mnie autorka.
Szeptem, a głośno. Realnie, a jednak jak z bajki.
Świat, który pokazała niewyszukanymi słowami  - i historia jak ziarenka piasku w najdelikatniejszych miejscach.





 W przenikających przez głęboki cień drzewa promieniach słońca upalne błękitne powietrze, przesiąknięte atmosferą rozkoszy i szczęścia, zdawało się wydzielać wielkie krople czegoś na podobieństwo złotej mgły, którą dostrzegła tylko ona. 
                                                                                                                        Doris Lessing  Idealne matki





 Podczas tego sobotniego ukłonu lata w naszą stronę - ogródkowe chwile z kuzynem, przekładane śliwkami, uśmiechami, słońcem, błękitem... z pewnością za mało błękitu w ciągu roku na naszym niebie. Lampeduzianka dorasta raczej pod tym szarzejącym się, ale i tak najważniejsze jest to niebo wewnętrzne, pełne promieni.







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...