Pourodzinowy czas nadal mocno nas trzyma.
Jak balony poruszane wspomnieniami unosimy się lekko nad ziemią.
Trzy lata w utuleniach, głaskach, słowach i gestach.
Różnobarwność Lampeduzianki podkreślona tęczowym tortem!
No i mamy już nowy przydomek - dojrzalszy - jak przystało na trzylatkę : CasaBlanka!
Tęczowy tort sprawdził się na urodzinowym przyjęciu z udziałem dzieci, które w pierwszej kolejności zajadały ulubione kolory. Pracy przy torcie co niemiara, ale biały tort, z którego po przekrojeniu uśmiecha się tęcza - zrobił wrażenie.
Tydzień wcześniej dorośli dostali Tort bezowy - Dacquoise - przepis od koleżanki, ale ogólnie dostępny w sieci. Już dawno nie miałam w ustach takiego nieba. Mascarpone z masą krówkową i bitą śmietaną z orzechami i daktylami wypełniało wnętrze zamknięte bezą.
U mnie chorobowo - kaszlowo, więc czas wypełniają nam zabawy różne i koronacje także.
O dziwo nie w różach królewna i korona też nie różana, ale dusza różami usłana.
Takie CasaBlankowe jest spoglądanie na świat - przez różowe okulary.
I w ciągłym, nieprzerwanym zapytaniu "A dlaczego? "
I światem jej odpowiadam - takim jaki znam.
Czasami wyobraźnią jak dziwniejsze pytania. Snujemy więc naszą opowiastkę nie z piasku i mgły, a ze słów, świata, wyobraźni, pragnień, zachwytów, książek.
I jeden króciutki dialog :
-Mamo, co mówi mama Juliana? - zapytuje Malutka, słysząc rozmowę dobiegającą z sąsiedniego pokoju, w której uczestniczy Młodszy Kuzyn i jego mama - ciocia Asia.
- "Julian, tylko nie wysyp" - cytuję to, co usłyszałam.
- A czy ciocia Asia jest piaskiem?
A i pieśń cudną mam :
Tyle z życia masz, ile dasz,
Tyle szczęścia w ile uwierzysz
czwartek, 27 lutego 2014
sobota, 8 lutego 2014
Szczepana Twardocha odważne spojrzenia na rozpadający się świat
Łeb. Smród.
Łeb pęka. Język jak wyschły, martwy ślimak, chropowaty. Podniebienie pod skorupą zaschniętej flegmy. Łeb pęka. Pustynia. Smród własnych wyziewów.
A więc obudził się? Obudził się? Nie obudził się. Jeszcze spać? Sen, zniknie cierpienie we śnie? Nie zniknie.
A we śnie... Był to sen?
Szczepan Twardoch Morfina
Powyższymi słowami zaczęłam wędrówkę z Konstantym Willemanemm ulicami Warszawy - tej z października 1939 roku - zgwałconej, zapadłej w sobie Warszawy [...] okien zaklejonych na krzyż, zgasłych latarni i bruków podartych tak, jakby ulice nagle zafalowały, wzburzyły się - jak mówi bohater.
I dodaje jeszcze : Płyty pozrywane, na chodniku błoto, trzewiki od razu powalane, na ulicy błoto i furmanki, w dwa tygodnie dwieście lat do tyłu.
Nie wszystkie miejsca chcę z nim odwiedzić, nie na wszystkie wydarzenia gotowa jest moja wrażliwość, ale... nie przerywam drogi.
Lubię jego dystans - do świata:
Dałem kwiaty (chryzantemy)
-Grobowe - powiedziała.
-Żyjemy na cmentarzu - odparłem.
Mój warszawski przewodnik w przeszłym już czasie tak mówi o sobie:
Więc piłem w kryształowych pałacach z porcelanowymi księżniczkami, piłem ciekłe brylanty i koszule śnieżnobiałe, mankiety krochmalone, spinki jak złote słońca i guziki macica perłowa w złoto oprawiona, szampan i wódka jak olej białe, muszka biała i frak i muzyka i ostatnia niedziela, tango samobójców, a potem to wszystko powalane od jedzenia, sosów i czerwonego wina i czerwonych szminek na sztywnym gorsie koszuli i palta, owijamy się paltami i kobiety owijaliśmy paltami, kiedy śmiejąc się tak, że prawie wypluwaliśmy wnętrzności, szukaliśmy dorożki albo taksówki i jechaliśmy gdzieś, ulice Warszawy, ale nie tam gdzie Jureczek, jechaliśmy z kobietami albo sami z alkoholem zawsze już pijani czasem po kokainę czasem po opium do Chińczyka jechaliśmy, czasem biliśmy się z apaszami, nóż i kastet, i nie bałem się niczego, śmierci, czemu miałbym bać się śmierci, rozdarte rozbite gęby mordy nie nasze kiedy zbiliśmy jakiegoś nowobogackiego człowieka interesu, bo się spojrzał wzrokiem krzywym, a ty, Jureczku, z matką twoją Heleną. Droga, mokry śnieg, Dzidzia na kanapie.
Kim jest na kartach powieści - tu i teraz? Tego nie zdradzę. To podróż indywidualna, pozbawiona jednoznaczności.
Ile stron zatrzymywało mnie na dłużej. Ile zadziwień, zmrożeń, wzruszeń, szybszych oddechów, zachwytów.
Łzy też były - bardziej nad światem:
...chciałbym płakać, nad czym, nad kim , chciałbym utopić świat w moich łzach, chwycić tę uboga kobietę za kark i wepchnąć jej głowę pod powierzchnię moich łez...
Zafascynował mnie język - narracja Konstantego i jeszcze kogoś, kogo każdy sam określi tak, jak czuje.
Erudycja Twardocha, jego spojrzenie niełatwe, wrażliwość męska, ujęcie rozpadającego się świata:
Ubranie, żeby pokazać, żem nie byle kto, a jednak byle kto. Żeby chroniło przed rozpadaniem się świata ... to wszystko zagrało w mojej duszy.
I myliły się oczywiście, poznikały wszystkie, tak jak ty znikniesz, Kosteczku, jak zniknie Iga i Salome zniknie, nie zostawiwszy nawet cienia, kręgi na wodzie, tchnienie wiatru, puste skorupy, tylko skała i piaszczysta droga bezwodna.
I różnie znikały, przeżywszy wojnę albo jej nie przeżywszy, od ognia albo od kuli albo od raka, umierały szczęśliwymi lub nieszczęśliwymi, spełnionymi w swoim mniemaniu lub w swoim mniemaniu niespełnionymi , zaspokojonymi lub do smutnego końca niezaspokojonymi.
Smutnego, bo każdy koniec jest smutnym, a raczej może istotą smutku jest koniec i przemijanie.
Zostawiam więc jesienną Warszawę, o jakiej najlepiej zapomnieć, ale przecież w tym smutku i cierpieniu właśnie rodzą się takie historie - ważne, niebanalne, o odkrywaniu siebie, zmierzaniu się z samym sobą.
Łeb pęka. Język jak wyschły, martwy ślimak, chropowaty. Podniebienie pod skorupą zaschniętej flegmy. Łeb pęka. Pustynia. Smród własnych wyziewów.
A więc obudził się? Obudził się? Nie obudził się. Jeszcze spać? Sen, zniknie cierpienie we śnie? Nie zniknie.
A we śnie... Był to sen?
Szczepan Twardoch Morfina
Powyższymi słowami zaczęłam wędrówkę z Konstantym Willemanemm ulicami Warszawy - tej z października 1939 roku - zgwałconej, zapadłej w sobie Warszawy [...] okien zaklejonych na krzyż, zgasłych latarni i bruków podartych tak, jakby ulice nagle zafalowały, wzburzyły się - jak mówi bohater.
I dodaje jeszcze : Płyty pozrywane, na chodniku błoto, trzewiki od razu powalane, na ulicy błoto i furmanki, w dwa tygodnie dwieście lat do tyłu.
Nie wszystkie miejsca chcę z nim odwiedzić, nie na wszystkie wydarzenia gotowa jest moja wrażliwość, ale... nie przerywam drogi.
Lubię jego dystans - do świata:
Dałem kwiaty (chryzantemy)
-Grobowe - powiedziała.
-Żyjemy na cmentarzu - odparłem.
Mój warszawski przewodnik w przeszłym już czasie tak mówi o sobie:
Więc piłem w kryształowych pałacach z porcelanowymi księżniczkami, piłem ciekłe brylanty i koszule śnieżnobiałe, mankiety krochmalone, spinki jak złote słońca i guziki macica perłowa w złoto oprawiona, szampan i wódka jak olej białe, muszka biała i frak i muzyka i ostatnia niedziela, tango samobójców, a potem to wszystko powalane od jedzenia, sosów i czerwonego wina i czerwonych szminek na sztywnym gorsie koszuli i palta, owijamy się paltami i kobiety owijaliśmy paltami, kiedy śmiejąc się tak, że prawie wypluwaliśmy wnętrzności, szukaliśmy dorożki albo taksówki i jechaliśmy gdzieś, ulice Warszawy, ale nie tam gdzie Jureczek, jechaliśmy z kobietami albo sami z alkoholem zawsze już pijani czasem po kokainę czasem po opium do Chińczyka jechaliśmy, czasem biliśmy się z apaszami, nóż i kastet, i nie bałem się niczego, śmierci, czemu miałbym bać się śmierci, rozdarte rozbite gęby mordy nie nasze kiedy zbiliśmy jakiegoś nowobogackiego człowieka interesu, bo się spojrzał wzrokiem krzywym, a ty, Jureczku, z matką twoją Heleną. Droga, mokry śnieg, Dzidzia na kanapie.
Kim jest na kartach powieści - tu i teraz? Tego nie zdradzę. To podróż indywidualna, pozbawiona jednoznaczności.
Ile stron zatrzymywało mnie na dłużej. Ile zadziwień, zmrożeń, wzruszeń, szybszych oddechów, zachwytów.
Łzy też były - bardziej nad światem:
...chciałbym płakać, nad czym, nad kim , chciałbym utopić świat w moich łzach, chwycić tę uboga kobietę za kark i wepchnąć jej głowę pod powierzchnię moich łez...
Zafascynował mnie język - narracja Konstantego i jeszcze kogoś, kogo każdy sam określi tak, jak czuje.
Erudycja Twardocha, jego spojrzenie niełatwe, wrażliwość męska, ujęcie rozpadającego się świata:
Ubranie, żeby pokazać, żem nie byle kto, a jednak byle kto. Żeby chroniło przed rozpadaniem się świata ... to wszystko zagrało w mojej duszy.
I myliły się oczywiście, poznikały wszystkie, tak jak ty znikniesz, Kosteczku, jak zniknie Iga i Salome zniknie, nie zostawiwszy nawet cienia, kręgi na wodzie, tchnienie wiatru, puste skorupy, tylko skała i piaszczysta droga bezwodna.
I różnie znikały, przeżywszy wojnę albo jej nie przeżywszy, od ognia albo od kuli albo od raka, umierały szczęśliwymi lub nieszczęśliwymi, spełnionymi w swoim mniemaniu lub w swoim mniemaniu niespełnionymi , zaspokojonymi lub do smutnego końca niezaspokojonymi.
Smutnego, bo każdy koniec jest smutnym, a raczej może istotą smutku jest koniec i przemijanie.
Zostawiam więc jesienną Warszawę, o jakiej najlepiej zapomnieć, ale przecież w tym smutku i cierpieniu właśnie rodzą się takie historie - ważne, niebanalne, o odkrywaniu siebie, zmierzaniu się z samym sobą.
***
Ferie sprzyjają odwiedzaniu okolicznych jezior, których mamy sporo.
Tam aura zatrzymała śnieg, o którym miasto dawno już nie pamięta.
A najpiękniejsze spacery z przyjaciółką.
poniedziałek, 3 lutego 2014
"A ja za twymi zimo włosami Tęsknię nocami" J. Harasymowicz
[...]
A w mieście błoto i błoto
A ja za twymi zimo włosami
Tęsknię nocami
I w niedzielę dopiero wyjeżdżam za miasto
Pociągiem rozpędzoną gwiazdą
Aby cię dotknąć zimo
Popatrzeć jak twój diadem świeci
I niech nasz pocałunek zimo
Gilem w lasy uleci
Jerzy Harasymowicz Zima
Zimowy sobotni dotyk - wtulenia poza miastem.
Spacer nad jeziorem, które nie szumi, bo zmrożone zimnym oddechem.
Ślady Lampeduzianki malutkie jeszcze, drobiące, lekkie... jak ona - beztroska, ale nie do zatrzymania w czasie.
Chwytam ją dla siebie, dla niej samej na zdjęciach i filmach.
Niedługo Lampeduzianka zamieni się w Lampeduzę i kroki staną się większe, cień dłuższy, myśli z troską.
W tą sobotę skończy trzy lata.
A za włosami zimy tęsknię znowu, bo międzyczasie ogoliła głowę - czekam, aż odrosną.
Malutka uwielbia koty, więc na spacerze szukałyśmy dryfującego kota co się pokłócił z człowiekiem z wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny.
Dryfującego chyba bardziej na krze - bo pora taka,
Ale nie było zwierzaka.
Może sny go przyślą,
A w nich wędrujący goście,
Co śniegiem milczą i myślą,
Wypatrując go tęsknotą na pomoście.
By w wnet z kotem mądrym pogodzeni,
Powrócić do domu, w który się wyspa przemieni.
A w mieście błoto i błoto
A ja za twymi zimo włosami
Tęsknię nocami
I w niedzielę dopiero wyjeżdżam za miasto
Pociągiem rozpędzoną gwiazdą
Aby cię dotknąć zimo
Popatrzeć jak twój diadem świeci
I niech nasz pocałunek zimo
Gilem w lasy uleci
Jerzy Harasymowicz Zima
Zimowy sobotni dotyk - wtulenia poza miastem.
Spacer nad jeziorem, które nie szumi, bo zmrożone zimnym oddechem.
Ślady Lampeduzianki malutkie jeszcze, drobiące, lekkie... jak ona - beztroska, ale nie do zatrzymania w czasie.
Chwytam ją dla siebie, dla niej samej na zdjęciach i filmach.
Niedługo Lampeduzianka zamieni się w Lampeduzę i kroki staną się większe, cień dłuższy, myśli z troską.
W tą sobotę skończy trzy lata.
A za włosami zimy tęsknię znowu, bo międzyczasie ogoliła głowę - czekam, aż odrosną.
Dryfującego chyba bardziej na krze - bo pora taka,
Ale nie było zwierzaka.
Może sny go przyślą,
A w nich wędrujący goście,
Co śniegiem milczą i myślą,
Wypatrując go tęsknotą na pomoście.
By w wnet z kotem mądrym pogodzeni,
Powrócić do domu, w który się wyspa przemieni.
Kazimiera Iłłakowiczówna "Chodzi, chodzi baj po ścianie" ilustracje Paweł Pawlak |
Gwiazdy symbolizują ferie - czas, który rozsypuję wokół Najbliższych. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)